1. Słówko rhythms („rytmy”) to najdłuższe angielskie słowo, które nie zawiera żadnych samogłosek (litery y nie zaliczamy do angielskich samogłosek, ponieważ jest półsamogłoską).
2. W języku angielskim istnieje określenie na coś, co jest trzecie od końca – określa je słowo antepenultimate. Wyraz ten przeczytamy [,æntipɪ’nʌltɪmət].
3. Uncopyrightable („niemożliwe do objęcia prawem autorskim”) jest najdłuższym angielskim wyrazem, w którym żadna litera się nie powtarza.
4. Tylko dwa słowa w języku angielskim kończą się na -gry: angry („zły”) oraz hungry („głodny”).
5. Nie licząc nazw własnych i słów, które wyszły z użycia, kombinację liter -ough można czytać na aż osiem różnych sposobów: rough [rʌf], dough [dəʊ], thoughtful [’θɔ:tf(ə)l], ploughman [’plɑʊmən], through [θru:], thorough [’θʌrə], cough [kɒf] i hiccough [’hɪkʌp]. Wyrazy te oznaczają kolejno: szorstki, ciasto, rozważny, oracz, poprzez, dokładny, kaszel, czkawka.
Uwaga: wpis zawiera symbole IPA (International Phonetic Alphabet, czyli Międzynarodowy alfabet fonetyczny). Bez odpowiedniego wsparcia ze strony oprogramowania możliwe jest, że w miejscu właściwych znaków Unicode pojawią znaki zapytania, kwadraty i inne niefonetyczne symbole. Ponadto jako anglista, nie amerykanista, siłą rzeczy mówię tu o brytyjskiej wersji języka angielskiego. Więcej o symbolach, ich znaczeniu i wymowie znajduje się we wpisie Angielska fonetyka: zarys dźwięków.
Przepraszam, że nie na temat. Korzystam z sytuacji, że znalazłam fachowca. Proszę mi wytłumaczyć, dlaczego po filologii angielskiej córka znajomej miała trudności ze zrozumieniem Anglików, a oni z kolei nie wiedzieli o czym ona mówi. Zaznaczę, że to mądra i pracowita osoba. W czym problem?
Nie mam pojęcia, od czego nawet zacząć, bo nie potrafię sobie wyobrazić takiej sytuacji.
Wiele osób nie wie, jak wyglądają studia filologiczne, i sądzi, że to kierunki teoretyczne. Nie ma nic bardziej mylnego. Studia filologiczne to studia czysto praktyczne. Żeby w ogóle pomyśleć o tym, czy człowiek będzie w stanie się się na nich utrzymać, już na wstępie trzeba wykazywać się dobrą znajomością języka na poziomie minimum B1. Tutaj wszystkie wykłady i ćwiczenia od pierwszych zajęć prowadzone są w języku obcym i to przez osoby świetnie wykształcone, z dużym doświadczeniem i ogromną wiedzą. Część z nich to też obcokrajowcy, którzy nie znają języka polskiego.
Nie potrafię sobie wyobrazić, jak to jest możliwe, by ktoś po filologii nie rozumiał języka, w którym się specjalizował. Sama fonetyka i fonologia trwa półtora roku i jest rozbita na wykłady oraz ćwiczenia praktyczne. Do tego dochodzi kilka rodzajów rodzajów gramatyki (historyczna, porównawcza, opisowa, preskryptywna), które również są rozbite na wykłady i ćwiczenia i które trwają kolejne 2,5 roku. Nie wspomnę o kilkuletnich ćwiczeniach z semantyki, leksyki, ortografii, socjolingwistyki, redakcji, językoznawstwa, kultury i historii danego obszaru, a przecież są i przedmioty specjalizacyjne. Ja ukończyłem translatorykę, więc u mnie były to tłumaczenia, które rozpoczęły się na drugim roku (pisemne, ustne, kabinowe, a vista, ogólne, specjalistyczne) i trwały do końca studiów. Proszę zwrócić uwagę, że w ogóle pominąłem przedmioty niekierunkowe typu prawo czy filozofia. Do tego dochodzą obowiązkowe praktyki, które na moim kierunku należało odbyć w łącznym wymiarze 450 godzin. Ponadto jeszcze rok studiów w Wielkiej Brytanii i certyfikacja w Londyńskiej Izbie Przemysłowo-Handlowej.
Dzień w dzień przez pięć lat człowiek jest bombardowany językiem – i to językiem żywym, aktualnym, współczesnym. Nie wiem, w czym problem osoby, o której wspominasz, ale nie widzę fizycznej możliwości, by po pięcioletnich studiach filologicznych nie być w stanie porozumieć się z mieszkańcami obszaru językowego, którego to język się studiowało. Pewnie, że można się nie uczyć, ale ktoś, kto nie potrafi się porozumieć i nie jest rozumiany przez innych w ogóle nie powinien ukończyć trzeciego roku, nie wspominając o otrzymaniu tytułu magistra.
Drogi kolego po fachu (jestem anglistką i tłumaczem przysięgłym języka angielskiego), wszystko, o czym napisałeś w swoim komentarzu, jest prawdą, ale myślę, że przyczyną problemów ze zrozumieniem obu stron w rozmowie opisanej przez osobę o nicku Ultra może być fakt, że ci Anglicy mówili w jakimś dialekcie, np. londyńskim Cockney albo liverpoolskim Scouse, a przecież na anglistyce najczęściej uczy się Standard English. PS. Odwalasz świetną robotę z tym blogiem :).
Jak mawia mój ulubiony wróż: dziękuję za uznanie! xD
Ulta napisała poniżej, że w firmie było wielu cudzoziemców, którzy kaleczyli język angielski, ale nie widzę powodu, dla którego osoba po studiach filologicznych miałaby sobie nie poradzić także i w takiej sytuacji. Przecież błędy robi każdy, a wiedza o języku to nie tylko wiedza o tym, co poprawne, ale i o tym, co błędne. A akcenty? Też mnie to nie przekonuje szczególnie w sytuacji, gdy ktoś uczęszcza do pracy z osobą o danym akcencie. Akcent jest ważny, ale nie jest najistotniejszą cechą dla rozkodowania języka, który – z założenia po studiach językowych – się zna.
Fakt, studenci (i w ogóle uczący się języka angielskiego) szkolą się w Received Pronunciation, a ja sam miewam niekiedy problem, by zrozumieć np. Szkota czy Irlandczyka, ale tylko na początku kontaktu. Później mózg przyzwyczaja się do nieco innych dźwięków, które zaczyna rozumieć. I świat znów jest piękny i wszytko ma sens. 😉
Rzeczywiście, wcześniej nie zauważyłam tego komentarza na samym dole :). W takim razie jednak zgadzam się z Tobą, że ciężko pojąć ten cały problem z komunikowaniem się. Co do dialektów czy akcentów, to do tej pory miałam do czynienia tylko z kilkoma osobami (rodzimymi użytkownikami języka), które właściwie posługiwały się standardową angielszczyzną, więc jeszcze nie wiem, jak to jest rozmawiać np. ze Szkotem. Niemniej jednak jestem w stanie wyobrazić sobie, że w takiej rozmowie z czasem można przyzwyczaić się do tych odmiennych dźwięków ;).
Jeśli była w Anglii, gdzie osoby mówią tak różnymi dialektami,których w życiu nie słyszała, to jej się nie dziwię. Na filologi ang nikt nie mówi slangiem czy dialektem, ale językiem formalnym. Na filologii jest gramatyka, literatura., kultura, itp. To nie jest jakiś kurs, gdzie ktoś uczy jak rozmawiać z nativami, bo nawet z mówienia są takie tematy, na które nie porozmawia się ze zwykłym człowiekiem, np co sądzisz o demokracji, itp.
Sama mam koleżankę Amerykanke, która mówi slangiem i często trudno ją zrozumieć więc często pytam co miała na myśli.
Dialekt dialektem, ale język nie składa się tylko z wymowy, więc jeśli naprawdę się uczyła podczas studiów, nie powinna była mieć większych problemów w komunikacji – a z opisu sytuacji wynika, że w ogóle nikogo nie rozumiała. Na pewnym etapie zaawansowania wymowa zwyczajnie przestaje być problemem, a dialekt dotyczy na ogół dość wąskiej grupy słów i wyrażeń, więc często można się domyślić o co chodzi dzięki niezmiennym elementom mowy. O ile się je zna, oczywiście. Łatwo sobie to wyobrazić, bo i w Polsce mówi się różnymi dialektami. Czy jako mieszkaniec Śląska mam problem ze zrozumieniem górali bądź mieszkańców północnych regionów? Nie, a przynajmniej nie mam aż takich problemów, by w ogóle nie być w stanie się porozumieć. Ja sam studiowałem rok w Birmingham, w którym wielu ludziom daleko od nauczanej na studiach Received Pronunciation. Nie miałem jednak problemów z komunikacją, o sytuacjach totalnej blokady nie wspominając. Wiele osób jednak idzie na studia językowe z przypadku, bez pomysłu na siebie lub dlatego, bo rodzice chcieli. Prześlizgują się wtedy przez studia, ledwo zaliczając przedmioty, i może nawet się obronią, ale to się odbije na ich wiedzy. Lub jej braku. Studia językowe jak każde inne wymagają pasji i zaangażowania. Pokuszę się wręcz o stwierdzenie, że wymagają nawet i większej dozy autentycznego zainteresowania badaną materią ze względu na ich praktyczny charakter.
Częstym błędem w odniesieniu do studiów językowych jest myślenie, że na filologii uczymy się języka od strony teoretycznej, języka formalnego, którym nikt nie mówi. Owszem, uczymy się teorii, bo tak uczą się dorośli i to na teorii buduje się praktykę. Uczymy się teżz mówić poprawnie, ale nie należy mylić poprawności z formalnością. Poprawność to kwestia wykształcenia i kultury, a nauka poprawności to też nauka o błędach. Na studiach filologicznych jest i literatura, i historia, a gramatyki jest nawet kilka rodzajów, ale nie można powiedzieć, że nie uczymy się rozmawiać z natywnymi użytkownikami danego języka. Ba, spora część wykładowców (przynajmniej na mojej uczelni) to native speakerzy z różnych krajów. Uczymy się także różnych dialektów, a na niektórych uczelniach prowadzone są nawet osobne przedmioty w tym kierunku. Wracając do slangu, problem z nim jest taki, że każdego dnia tworzą się nowe słowa oraz stare zmieniają znaczenie. Co dzisiaj jest aktualne, jutro będzie przeszłością. Dlatego ważne jest mieć stały kontakt z językiem, by być (względnie) na bieżąco.
Zaintrygowało mnie jednak coś innego: dlaczego pytanie o demokrację nie jest według Ciebie pytaniem, które zada się zwykłemu człowiekowi?
Okej w języku niemieckim wymówienie słów 25 literowych nie sprawia mi trudności, ale co zrobić z tym? antepenultimate: ante-pen-ultimejt czy jak to będzie poprawnie?
Dzięki za pytanie! Wymowę tego słowa dopisałem we wpisie, na wypadek gdyby w komentarzach symbole IPA się rozkrzaczyły. Śmiesznie dzieli się je na sylaby (ant-e-pe-nalt-im-ate) i jak widać po zapisie fonetycznym akcent pada na czwartą sylabę. 🙂
Ta wymowa z punkty 5 mnie rozwala. Jak to możliwe, że taki sam zapis wymawia się inaczej? Nigdy tego nie zrozumiem..
W języku angielskim bardzo dużo zależy nie od samych liter, ale otoczenia, w którym się znajdują. 😀
Problem w tym, że znajoma trafiła do firmy zatrudniającej cudzoziemców, którzy nie rozumieli swej szefowej, a i sami przekręcali i kaleczyli angielski.