Nauczyciel dużo mówi, to fakt, jednak to, że niemal tylko podczas snu ma zatkaną jamę chłonąco-trawiącą, nie oznacza, że wylewa ze swych trzewi potoki zdań dla samej tylko sztuki mówienia. Gdyby tak było, wszyscy bylibyśmy Shakespeare’ami, a jesteśmy tylko diamentami. Odbiorcami mądrości wydobywających się z naszych strun głosowych i spływających z naszych ust jesteście Wy, uczniowie, słuchacze i kursanci, ale niektórzy po prostu nie słuchają.
Część nie słucha mniej, a inni bardziej. Istnieją też tacy, którzy w ogóle nie zwracają uwagi na to, co się do nich mówi, chociażby się im megafonem do obu uszu naraz darło. Niektórym nauka nie leży, a innym nie leży nic. I to wszystko jest w sumie w porządku, bo jesteśmy tylko ludźmi, a badania dowodzą, że nauczyciel to też człowiek. Kiedy jednak padnie z ust ucznia jedno z „tych” pytań, nauczyciele przybierają you-did-not-just-say-that-to-my-face wyraz twarzy.
fot. pixabay.com
Oto lista pytań, przed których zadaniem trzeba pomyśleć ze dwa, trzy, a najlepiej tysiąc razy. Kto się zmęczy, ten nie zada, a kto wytrwa, ten może zrozumie błąd nim go popełni.
- „Po angielsku?”
No cóż znowu! Przecież dzisiaj mamy lekcję baletu i będziemy ćwiczyć salta z przysiadem na suficie. W trakcie, między żyrandolem a karniszem, możesz recytować starofrancuską poezję śpiewaną. - „Całym zdaniem?”
Nie, kochanie, półsłówkami. Nie po to się uczymy, byś męczył główkę tworząc zdania! Full sentences are sooo 2015! - „Czy mam przeczytać polecenie?”
Jeśli jesteś na tyle zdolny, by zrobić zadanie, uprzednio nie zapoznawszy się z instrukcją, then by all means, do whatever pleases you most! - „Czytać od początku?”
Jeśli się nad tym zastanowić, to czytanie nie tylko od końca, co od tyłu może być ciekawym doświadczeniem. Let’s try it out, shall we? - „A to na ocenę?”
Nie, na wdzięczność, po czym usiądziemy w ogrodzie i będziemy sobie czesać włosy, czytając „Burzę” Shakespeare’a w oryginale. - „Czy musimy to robić?”
Truth be told, ja nie muszę… - „Anglicy naprawdę tego używają?”
Anglicy zatrzymali się na etapie zejścia z drzew; chrząkają i pomrukują do siebie. Amerykanie, Kanadyjczycy i Australijczycy zresztą też. Przedimki, czasy, tryb łączący, zdania warunkowe, stronę bierną, czasowniki złożone i inne zagadnienia wymyślili Polacy, żeby innym Polakom życie utrudnić. To chyba oczywiste? Próbuj szczęścia, ale jeśli jednak z chrząkaniem jakimś cudem Ci nie wyjdzie, daj znać, bo książki czekają. - „A po co mi to?”
Ach, to jak pytanie o sens istnienia! Ano choćby nawet po to, by sprawnie posługiwać się językiem, bo nie wiem, czy pamiętasz, ale po to się uczysz języka angielskiego. Nie dla mnie, a (ponoć) dla siebie. - „Mieszkam w Anglii już x lat, więc czy naprawdę muszę się uczyć gramatyki?”
Um… yes. Miałeś kiedyś katar? I co, to czyni Cię lekarzem? - „I po co praca domowa?”
Po to, bąbelku, byś miał okazję przećwiczyć to, co przed chwilą niemalże siłą wtłukłem Ci do głowy. - „To będzie na teście?”
Nie, nie będzie. Zajmujemy się tym teraz, by zmarnować mój czas i twoje pieniądze. - „Teraz?”
Nie, wczoraj, bo dzięki temu mamy problem z głowy. I Nobla do podziału za wynalezienie wehikułu czasu. - „A dlaczego pan X mówił inaczej?”
A czy ja wyglądam jak pan X? Jeśli tak to źle wyglądam. Odpowiadam tylko za siebie, ale jeszcze moment i mogę przestać…
Teraz już wiecie, dlaczego moje ulubione kubki mieszczą pół litra i czuję się wielce urażony, gdy ktoś podaruje mi mniejszy. Bo my, nauczyciele, dużo pijemy. Herbaty, oczywiście. Jeśli więc kiedykolwiek komukolwiek przeszłoby przez myśl, by zadać jedno z zakazanych pytań… just don’t.
Żeby nie było: moi uczniowie napawają mnie dumą, a jeśli ktoś się potknie, to dostanie kopa, by szybciej wstać. Ale powiedzcie mi, szanowni koledzy po fachu, macie swoje „ulubione” pytania, które dopisalibyście do powyższej listy? Let me know in the comment section below!
Co do treści się zgadzam, że te pytania/ uwagi są wnerwiające i sama swoim nauczycielom nigdy nie stawiam, ale nie wiem co Drogi Autorze bloga chcesz osiągnąć swą kąśliwością. Uznanie? Strach? Postawić się ponad innych?
Nie pojmuje doprawdy.
Ja z kolei doprawdy nie pojmuję, dlaczego niektórzy nie stosują znaków diakrytycznych oraz interpunkcji, but here we are. 🙂 Ironia jest formą humoru i jako taka jednym pasuje, innym nie. Ja jako osoba z dużym dystansem do siebie i świata cenię taką otwartość i wszystkim polecam choć okazjonalne wyjęcie kija z dupy.
Po części pytań wnioskuje, że mógłbyś poćwiczyć task setting i zadawanie CCQs. Jeżeli naprawdę odpowiadasz swoim uczniom tak jak tu napisałeś to trochę im współczuje.
Skoro bawimy się w pochopne wnioskowanie, to ja wnioskuję, że mógłbyś poćwiczyć interpunkcję i ortografię, bo jeśli tak im piszesz, jak tu napisałeś, to trochę im współczuję. No i chyba kulejesz z humoru i ironii. Cheers!
Punkt 7 tego wpisu poruszył mnie najbardziej. Nie Anglicy tego nie używają. Angielski w praktyce inaczej wygląda niz na lekcji języka angielskiego i to jest fakt niepodważalny. Ileż to paniusi i paniusiow przybyło na wyspy po filologii z główkami napchanymi zbędnymi danymi i co? I słowa nie mógł z siebie jeden z drugim wydusić. Native speaker ma to gdzies czy mowi she does czy she do tak jak Polacy mówią poszlem zanim poszedłem. Aby komunikować sie po angielsku wystarczy znać 4 czasy bo reszta i tak wyjdzie w praktyce. Moja rada: oglądajcie tv, filmy i seriale a będziecie mowić biegle. Pozdrawiam.
Oczywiście, że używają, ale nie wiedzą od strony teoretycznej, co to za struktury. Zupełnie jak Polacy, którzy stosują przypadki, choć często nawet nie wiedzą, ile i jakie to przypadki w ogóle istnieją. Nie istnieje też coś takiego jak mistyczne cztery „podstawowe” czasy; tak może powiedzieć tylko osoba, która nie zna języka angielskiego.
Podejście do nauki zależy od tego, po co komu język angielski. By kupić bułkę w sklepie, nawet słownik nie jest potrzebny. By zdobyć pracę lub otrzymać awans, trzeba jednak mówić poprawnie, ale jeśli dla kogoś nie ma różnicy między „poszłem” a „poszedłem”, to cóż, każdy ma prawo do własnej błędnej opinii.
Byle jaka nauka to byle jaki język, ale niektórym to wystarcza.
Zgadzam się z Tobą, ale mam pewną ciekawostkę: jesienią 2012 roku byłem w Londynie. Byłem w sklepie, gdzie sprzedawcą był czarnoskóry Brytyjczyk. Mówił z akcentem pięknym niczym dziennikarze BBC, ale mimo to powiedział do mnie: „I didn’t see you before.”
As far as I know, the Present Perfect should be used in this sentence. What do you think?
Nie musi być, jeśli nie ma wyraźnego ku temu powodu.
Nie wiem dokładnie jak jest z językiem angielskim. Jednak podobne spostrzeżenia mogę odnieść do niemieckiego. Na prawdę strona techniczna nie jest mi znana, jednak jestem w Niemczech od jakiegoś czasu. Języka uczyłem się poprzez imersję, ani razu nie byłem na kursie, nie brałem korepetycji.
Nie mówię, że osoby po szkole języka nie znają ale używają go na pewno całkowicie inaczej niż Niemcy. Miałem przyjemność pracować chwilę z nauczycielka niemieckiego, która jest Polką i w Polsce zdobyła wykształcenie. O tyle o ile do akcentu czepiać się nie muszę (chociaż przyznam że uszy bolały) to sposób w jaki się wypowiadała, słownictwo oraz taka dokładność podczas używania czasów była dla Niemców nie zrozumiała. I na prawdę, ja uczyłem się tylko kilka miesiecy w pracy, a byłem proszony o to by tłumaczyć co owa kobieta próbowała przekazać. Wiem że istnieje wiele czynników, które mogą wpływać na taki stan rzeczy jednak prawie zawsze rozpoznaje kto kończył kurs języka a kto uczył się go tak jak ja.
Moim zdaniem. Zaznaczam że jest to własny wniosek. Najlepsza metoda nauki leży gdzieś po środku. Ja dowiaduje się jak działa język już umiejąc z niego korzystać, tak jak robiłem to kiedy uczyłem się polskiego. Nauczyciele czesto zbyt mocno kładą nacisk na kwestie techniczne podczas nauki tak jakby każdy z uczniów miał zostać specjalista. Język to narzędzie (przede wszystkim), a kursy są po to by nauczyć się nim posługiwać.
Hmm… trudno mi się do tego odnieść, bo nie wiem, na jakim etapie ona skończyła studia (i czy w ogóle skończyła, ponieważ w Polsce można być nauczycielem w przedszkolu bez studiów, wystarczy certyfikat), ale jeśli Niemcy jej nie rozumieli, to o czymś to świadczy. Z drugiej strony nie wiem, o jakiej branży mówisz ani z kim pracujesz, bo nie oszukujmy się, ale wielu rodzimych użytkowników danego języka sama nie posiada wyższego wykształcenia, popełnia mnóstwo błędów i mowa poprawna zwyczajnie nie zawsze od razu do nich dociera.
Jak w każdym zawodzie i wśród językowców są osoby, których niekompetencja rzuca złe światło na innych. Studia to jedno, ale kontakt z żywym językiem to drugie. Dlatego też ja sam zdecydowałem się, by część studiów odbyć w Wielkiej Brytanii, ale jednak większość osób z mojego roku nie skorzystała z takiej możliwości. Szkoda, bo taka szansa przytrafia się raz!
Język, jak zauważyłeś, to narzędzie, a narzędzia mają służyć nam, nie odwrotnie. Język więc trzeba umieć dostosować do sytuacji – i to nie ma znaczenia, czy mówimy o komunikacji w języku obcym, czy ojczystym. W ostateczności jeśli pójdę na polski bazar i zacznę wylewać z siebie poezję śpiewaną, nie będzie mieć znaczenia, że jestem Polakiem, bo i tak najpewniej wyjdę na klauna. 😉
Poza tym, będąc językowcem, trzeba nie tylko stale się szkolić, ale i mieć codzienny kontakt z żywym językiem, a wiele osób zapewne kończy edukację i dalszą pracę nad sobą z dniem odbioru dyplomu.
Nie istnieje jednak jedna najlepsza metoda, a jedynym predykatem sukcesu jest własna motywacja, motywacja wewnętrzna. Bez autentycznego zaangażowania, bez wzięcia odpowiedzialności za własną naukę nawet najcudowniejsze metody i najwspanialsi nauczyciele nic nie wskórają, bo nikt się niczego za nikogo nie nauczy. Uważam jednak, że można sobie pomóc, korzystając z wielu źródeł języka, a skupianie się na jednym czy dwóch to samoograniczanie tam, gdzie powinny królować i kreatywność, i krytyczność.
hahahaha cała prawda 😀 jeszcze jest jedno pytanie, które mnie doprowadza nie wiem już czy do płaczu, czy do śmiechu….sytuacja: tłumaczę zadanie np nr 2, które mają zrobić teraz na lekcji, a w tle pytanie ” a co trzeba zrobić w zadaniu nr3?” A czy my robimy to ćwiczenie ?! Albo 90 % grupy już skończyła robić ćwiczenie i nagle: ” A co trzeba było zrobić w tym ćwiczeniu? Z kolekcji sooooo true ! 🙂
Kiedy zapowiadam sprawdzian pytają „a to z angielskiego ? Odpowiadam nie z fizyki kwantowej 🙂
Dodam jedno od siebie. Pytanie (w dwóch wersjach, ale znaczy mniej więcej to samo), które pada zbyt często od uczniów na korepetycjach (a szczególnie od jednej 10latki): „A MUSZĘ PISAĆ?/MOGĘ USTNIE?”
hahahahahahhahahahaha! Swietne! Pamietam sama bylam doscy opornym uczniem, szczegolnie jesli chodzi o jezyk angielski 😛 Jednak to sie przydaje…prosze bardzo o to jak ja skonczylam 😛 lepiej sie uczcie! 😛
Nauczycielem nie jestem, ale nadal uczniem 🙂 Czytałam to wraz z moim chłopakiem 😉 Niektóre punkty są w punkt ! 😛 A tak serio to miałam banana od ucha do ucha. Coś w tym jest co piszesz. Bardzo faja i ciekawa notka :3 Niektóre pytania znam z praktyki choć… sama jeszcze żadnego nigdy nie zadałam (przynajmniej tak mi się wydaje jeśli dobrze pamiętam). Pozdrawiam!
Haha, oj, skąd ja to znam 😉 U mnie często jest tak, „dzieci, co znaczy a parrot?”, odpowiadają chórkiem – PAPUGA!. „Well done, więc teraz wszyscy głośno powtarzają!”, dzieci: PA PU GA!.. Dopiero jak dodam „in English” to słyszę karykaturalne „parrot” 😉
To nie wina dzieci, tylko polecenia.
na pytanie czy mamy to przepisać odpowiadam, że nie, ja po prostu lubię brudzić się kredą:) Albo skoro ja się brudzę kredą to wy też się ubrudzicie tuszem:)
U: I to co się uczymy mam potem się jeszcze raz nauczyć?
Ja: Nie, nie musisz się uczyć, bo przecież jak się teraz uczymy, to potem bez sensu byłoby to utrwalać. Lepiej, abyś następnego dnia już nie umiała, nie?
U: Ale po co mam znać znaczenie tych słówek skoro w pytaniach nie ma nic na ten temat?
Ja: Po to, abyś miała więcej wiedzy niż absolutne minimum. Może się zdarzyć, że na maturze egzaminator przypadkowo akurat tych cię zapyta.
Mam jedną technikę, która dość dobrze działa, gdy uczeń zaczyna pokazywać, że „wiadomo, że wiem od ciebie lepiej”. Wtedy mówię tak: „no dobra, to teraz zamienimy się miejscami – ja będę twoim uczniem, ty jesteś moim nauczycielem i teraz to ty mnie uczysz, a ja wykonuję wszystkie twoje polecenia”. Przy bardziej bezczelnych uczniach trzeba to zrobić i po chwili ocenić ich pracę. Po kilku takich „zamianach miejsc” powinno do ucznia dotrzeć, że chyba jedna z osób wie co trzeba zrobić, a druga ma po prostu wykonywać polecenia.
Najciekawsze jest to, że prawie każdy uczeń (poza tymi, którzy zdają sobie sprawę z tego, że uczenie innych to naprawdę ciężka praca!) próbuje testować na ile może „poszaleć” przy nauczycielu. Wtedy dobrze jest określić (wyjaśnić i przypominać, aż uczeń zrozumie, że szkoda tracić na to czasu za każdym razem) to, że każdy masz swoją rolę – jeden jest tym, który jest kierownikiem i mistrzem (nauczyciel), a drugi jest wykonawcą i uczniem (uczeń). Tylko tyle i aż tyle 😉
Ucząc już tylko przez Skype’a, na szczęście nie mam takich problemów. ^^
Najbardziej znienawidzone przeze mnie pytanie: ” Co będziemy dziś robić? ” Aaaaaaa! You will bloody see 😉 😉
Or you won’t if I kick your sorry ass out. XD
„A jak jest po angielsku gżegżółka?”, ewentualnie „jak jest bulbulator bez holajzy?” – a czy ja przypominam słownik?
Świetny blog 🙂
Kurcze, ja jakaś tolerancyjna jestem dla pytań związanych z niewiedzą. Raczej na siebie jestem zła, że widocznie źle wytłumaczyłam. 🙂
Cała reszta to typowe pytania-przeciągacze. Uczniowie lubią powtórzyć pytanie nauczyciela albo zapytać „Na pewno?” albo „Na głos?” żeby namyślić się przez te 2 sekundy nad odpowiedzią, albo ogarnąć wzrokowo tekst jaki przyjdzie im czytać.
Wiem bo sama tak robiłam. 😉
Jest jednak typ pytań, który doprowadza mnie do szału, a mianowicie pytania dotyczące informacji, które podaję w każdym ogłoszeniu/na stronie. Rany julek, na co ja się produkuję!
Oczywiście, pytania związane z niewiedzą to osobna historia, dlatego w ogóle ich nie wymieniam, bo trudno mieć pretensje o to, że ktoś czegoś nie wie czy nie rozumie. Każdy zaczynał w dokładnie tym samym miejscu. 🙂
Do pytań związanych z niewiedzą zaliczyłabym „A po co mi to?” i „Anglicy naprawdę tego używają?”.
Duży nacisk kładzie się na wbijanie wiedzy do głowy, mały na sensowność tegoż.
Ja do dziś nie wiem po co w szkole uczyłam się fizyki na przykładzie zadań typu „Wyobraź sobie, że manipulujesz elektronem w próżni…”. 😉
Trochę rozumiem wątpliwości uczniów przy takich koszmarkach jak Future Perfect Continuous czy inwersji. W naszym języku tego po prostu nie ma i nie znając kontekstu kulturowego uczenie się tego wydaje się bezzasadne.
Formative assessment trochę mnie wytresował żeby przy okazji wprowadzania nowego typu zadania tłumaczyć po co to robimy i jaki będzie efekt. Fajna sprawa, bezboleśnie buduje motywację wewnętrzną. Przynajmniej uczeń nie myśli, że wymagania wynikają z tendencji sadystycznych nauczyciela. 😉
Ja bym ich do tej grupy nie zaliczył. Wiele osób po prostu chciałoby „tylko” mówić, ale żeby już coś zrobić w tym kierunku, popracować, poćwiczyć – to już nie. Jest to więc często problem z motywacją zainteresowanego. Za jasne jednak uważam informowanie uczniów nie tylko o tym, co się robi, ale i po co. Zważywszy na ich własne doświadczenie, dorośli zwykle są świadomi konieczności wyuczenia się pewnych (nierzadko kompletnie odmiennych) kwestii. O dzieciach się nie wypowiadam, bo ich nie uczę. Specjalizuję się w nauczaniu dorosłych. 😉
A ja miałam tak: przychodzi do mnie klient, pierwsza lekcja. Wcześniej w rozmowie telefonicznej powiedział mi, że 1) Kiedyś pracował w firmie zagranicznej i posługiwał się na co dzień (może nie perfekcyjnie) angielskim, ale po latach nastu zapomniał języka, więc chce dużo konwersacji. Właściwie same tylko konwersacje; 2) Nie będzie miał czasu na prace domowe z gramatyki, ewentualnie jakiś tekst do przeczytania w domu wchodzi w grę (oczywiście po to, by później na lekcji na dany temat prowadzić konwersacje).
Zatem pierwsza lekcja: rozmawiamy na różne tematy, nie jest źle, angielski klienta tragicznie zardzewiały, no ale czuję, że w odmętach (nie)pamięci coś się tli, i że wkładając pewne informacje do głowy klienta w formie ustnej (bo pisania też nie będzie, bo nie), mam szanse jeszcze coś wskórać i wiedzę ukrytą wskrzesić i poszerzyć…
Lekcja druga: podobna do pierwszej, rozmawiamy, wszystko dobrze, no ale ćwiczeń żadnych nie, bo klient chce tylko konwersować. Lekcja się kończy. Klient do mnie zaskoczonym tonem naznaczonym lekką nutką dezaprobaty: „I co? Ja mam pani za takie gadu-gadu płacić?”
Ta da da dum. Kurtyna w dół.
Niektórzy myślą, że jak płacą, to kupują człowieka na własność. 😉 Pewnie, że to uczeń określa swoje cele – to ona sam najlepiej wie, czego potrzebuje i w jakim celu chce to osiągnąć. Jest ekspertem od swojego życia. Nauczyciel jednak jest ekspertem od języka i to on wie, jak osiągnąć wyznaczone cele. Zaufanie do własnego nauczyciela jest więc ważne, a bez niego nie ma owocnej współpracy.
Żebym dostawała grosz za każde pytanie typu „a czy nie da się obniżyć o 5 zł?”…
Zazwyczaj robię prostą kalkulację:
– Proszę od kosztu lekcji odliczyć 19% podatku, resztę podzielić przez 5 ponieważ tyle godzin w praktyce zajmuje mi realizacja zajęć (przygotowanie, dojazdy, konwersacje, konsultacje, sprawdzenie pracy).
Ostatnio jednak odpowiedź mnie zabiła:
– No tak, rozumiem, dużo pracy… To jak, będzie rabacik? 😀
moje „ulubione” pytanie: „A co było na zadanie?” lub „A było coś zadane?!”
Ja będę kasować po 10 groszy za pytanie: „która strona?” i też się będę kąpać w szampanie. Zaczynam od poniedziałku!
Z mojej kariery nauczycielskiej mam taki przykład:
ja: mów tak jak się wymawia, a nie tak, jak się pisze
u: po co?
ja: bo się będą z ciebie śmiać, jak będziesz tak mówił
u: to nie będę mówił, tylko pisał
A którą książkę? Tą kolorową?
1. A jak tak powiem to mnie zrozumieją?
2. A w grze mówią tak …..
3. Może dzisiaj coś pooglądamy?
Na pytanie „czy muszę to pisać?” zawsze odpowiadam, „nie, jak chcesz możesz przerysować.” 🙂
Bardzo ładnie! Nauczyciele powinni wspierać wszechstronny rozwój swoich podopiecznych. ^^
a ja na pytanie: „czy musimy to pisać” odpowiadam: „nie, możesz zatańczyć/zaśpiewać” 🙂
Wszystko to prawda. Dopisałbym jeszcze:
1) „Jak jest CZY po angielsku?”
2) „Mamy to pisać ?”
3) „A który przykład?”
Gdybym za każde pytanie „A na której stronie? ” kasowała zlotóweczkę, kąpałabym się w szampanie 🙂
True. XD
Popłakałam się ze śmiechu! Nie omieszkam wykorzystać tych odpowiedzi na moich lekcjach! :D:D:D
Ja bym jeszcze dodała:
– A to z tablicy mamy przepisać do zeszytu?
– Nie, tak tylko sobie napisałam, żeby mieć jakieś zajęcie 😛
Ciekawe też jest jest:
– Przepisać do zeszytu ?
– Nie, zapamiętać !
albo
– To na ocenę ?
– Nie, na pieniądze
A ile jest czasów w angielskim?
150. Co to za różnica?
„Spójnik? Co to jest spójnik? Ja po polsku nawet nie wiem, co to jest spójnik! No ale po co mam się uczyć polskiej gramatyki, skoro mówię po polsku?!”
I to jest bardzo przykre, że w szkołach już się nie uczy polskiej gramatyki, która jest przecież podstawą do nauki języków obcych.
Oj jeśli gramatyka jest podstawą do nauki języka, to jesteście takimi nauczycielami jakich Ja miałem przez całą edukację.
Strata czasu dla wielu osób, dla mnie jedyną metodą są konwersacje + nauka słówek w zwrotach.
Ciekawe, czy podważasz też w taki sposób zdanie np. lekarza czy innych specjalistów w swojej dziedzinie. 🙂
Można się nie zgadzać, ale to faktów nie zmienia. Język to twór żywy i żeby być w stanie samodzielnie się nim sprawnie posługiwać, trzeba znać reguły nim rządzące – oczywiście wszystko w takim zakresie, w jakim go potrzebujemy. Niektórzy chcą mówić i poprawnie, i płynnie, a innym wystarczy znajomość kilku utartych zwrotów, bo kontakt z językiem mają pasywny i ograniczają się np. do zakupów w sklepie.
Jeśli jesteś na bieżąco ze współczesną metodologią, to podziel się nowinkami – z chęcią się czegoś nauczę, bo według mojej wiedzy i doświadczenia nie jest tak, jak mówisz.
Szóstka jest „simply the best”;-) Poza tym, ja wciąż słyszę: „A na teście też będzie takie trudne?”
Aw, thank you! 😀
Bardzo sluszne spostrzezenia… jednak wydaje mi sie, ze totalnym i bezkonkurencyjnym nr 1 jest „ale o co chodzi” zaraz po tym jak skonczysz tlummaczyc 3 raz o co chodzi 🙂 pozdrawiam i zycze wytrwalosci.
A jak nie zdaje matury z angielskiego, to muszę się tego uczyć?
Lekcja angielskiego: „Jestem Polakiem, więc będę mówił po polsku”.
Ciekawe, jak liczą pieniądze, skoro nie są bankomatami. 😉
Ale jak mam odpowiedziec?? Po angielsku???:-)
„A czy gdybym powiedział tak : („Kali widzieć duża woda”) , to bym się dogadał?;-) (Tak? To po co mi pani każe mówić takie trudne rzeczy?)
Pewnie. Po co się czegokolwiek uczyć, toż można się do nikogo nigdy nie odzywać. 😉
Ja zdecydowanie dodałabym to: „Musimy to pisać?” Wtedy po 150 glebokoch oddechach: „Nie, rysować”, lub „Mozemy pisać dyktanda”:-)
Mieszkam w Anglii x lat i mam angielską rodzinę. Dopiero jak tu przyjechałam, to zobaczyłam jakich głupot uczyli mnie w szkole na ngielskim.
Pewnie wtedy nie było podręczników do Ngielskiego slangu
Niestety, nauka języków w szkole jest często źle zorganizowana nawet nie pod kątem materiału, ale jego realizacji.
Program to jedno, nauczyciele języków często mają duże pole do popisu w porównaniu do innych przedmiotów.
Nauczyciele ang, twórcy książek, nie rozumieją że naturalnym sposobem nauki są konwersacje.
Podczas edukacji tylko raz miałem sensowną nauczycielkę, która gramatykę miała gdzieś głęboko i uczyła nas używać języka, niestety dopiero na studiach.
My rozumiemy, jak człowiek dorosły uczy się języków obcych i właśnie dlatego nierzadko znamy ich kilka. Konwersacje są ważne, ale uczenie się języka na podstawie tylko jednej umiejętności to jak uczenie się chodzenia bez użycia jednej nogi. Da się, jak ktoś się uprze, ale istnieją lepsze sposoby.
Gwoli ściałości, naturalną drogą przyswajania języka jest bierne słuchanie. U dzieci. Dorośli uczą się inaczej i nie można tego porównywać.
Tak jest -). Czasem biorę mojego małego syna kiedy sama męczę niemiłosiernie hebrajski. Łapie w lot i długo pamięta.
autentyczne: będę rolnikiem, z krowami po angielsku nie będę gadał
Ostro… no ale może niektórzy faktycznie mają takie marzenia, dlatego obowiązek szkolny do 18 roku życia jest bezsensowny.
U mnie co jakiś czas pada pytanie ” Po co się tego mam uczyć, mieszkam w Polsce” 🙂
O, dobre! W sumie po co mi matematyka? Nie jestem Pitagorasem. 😀
Wszystkie powyższe u mnie też działają. I jeszcze:
1. Na przerwie, kiedy korzystam ze swoich 2 minut spokoju, uczeń: Proszę Pani a co będziemy dzisiaj robić??
Jak zwykle kochanie, malować farbkami;)
2. Kiedy zaczynam tłumaczyć zadanie, ledwo wypowiem pierwsze słowa, jakaś łapka w górze. Z uporem maniaka tłumaczę dalej, uczeń musi poczekać aż skończę. Tłumaczę dalej, palce zaraz mi oko wybiją,ale nie ustępuje. Skończyłam tłumaczyć,pozwalam zadać pytanie…Uczeń: Mrs Karolina I don`t understand…
Obejrzymy dziś film? Mało nas, nie opłaca się lekcji robić!
Klasy 1 – 3 szkoła podstawowa
Polecenie: Napisz liczby 1 – 10. Uczniowie „Po polsku?”.
Past Perfect? Po co mi to? Anglicy tego nie używają. Oni w ogóle używają tylko dwóch czasów (oczywiście z wszechwiedzącą miną). – Masz rację. Wszyscy Anglicy to idioci, którzy używają tylko dwóch czasów i 500 słów. A później na maturze:
Uczeń: Can I please you… (bo przecież jasno napisali, że ma poprosić)
Koleżanka egzaminatorka: Please do! ;D
Wyjdziemy na podwórko?
Może luźna lekcja?
Puści Pani jakiś dobry bit przez te słuchawki?
Przełoży Pani?
Na polecenie proszę się nauczyć wierszyka słyszę :”na pamięć?”
Punkt 10 super. Czasem zastanawiam się czy ludzie sami wiedzą po co zaczynają się uczyć. Tak często odnosi się wrażenie, że wcale im nie zależy na nauce.. Unikam nauczania jak ognia. Czasem jednak znajduję się w potrzasku i chcąc czy nie jakichś porad lub oceny muszę udzielić. To jest niezwykle irytujące, że tak wielu ludzi nie docenia samej sztuki uczenia się i narzeka z grymasem, gdy pojawia się coś trudnego i męczącego. Wyglądają wtedy tak jakby wyssano z nich wszelkie siły życiowe. A ja czuje się jako sprawca doprowadzenia ich do życiowego rozczarowania, że nie ma łatwo.. . 🙂
Dlatego trzeba samemu odpowiedzieć sobie na pytanie, po co się uczę i po co jest mi język angielski potrzebny. Komu nie zależy, ten nie będzie się uczył choćby nauczyciel zrobił potrójne salto z przysiadem na suficie.
Ja kocham uczyć i z szacunku do drugiego człowieka nie podtrzymuję cudzych złudzeń odnośnie nauki.
Tego jeszcze nikt nie napisał, a należy do moich ulubionych 😉 : 'na której stronie otworzyć książki’ nawet gdybym powtórzyła wcześniej kilka razy, zawsze znajdzie się ktoś niezorientowany. Mimo tego, że od 5 miesięcy numer strony zawsze piszę na tablicy… Z dedykacją dla klas drugich podstawówki 😉
'A po co mi to’ w różnych wydaniach też jest dobre, potrafi podnieść ciśnienie.. mimo tego, że intencje nie muszą być złe.
Jest jeszcze jedno, które mnie raczej zawsze rozczula, ale pasuje do Twoich propozycji: 'A jak powiem to tak (czyli z błędem) to mnie zrozumieją?’ Dorośli 🙂
Faktycznie, dorośli stosunkowo często o to pytają, bo zależy im zwykle na jak najszybszym opanowaniu języka jak najmniejszym kosztem. Can you blame them? Zawsze podkreślam, że błędy są dobre, pożądane i zwyczajnie nieuniknione, więc nie należy się ich bać. Pokazują też, że człowiek czegoś się uczy i mówią, w którym kierunku należy iść, by je naprawić. Problem jest taki, że często ta strategia się nie sprawdza (np. w pracy, w firmie, do komunikacji z klientami), ale to już każdy musi sam dojść do tego, po co się uczy i do czego język angielski jest mu potrzebny.
a po każdym sprawdzianie, ZAWSZE, „A kiedy poprawa…?”
@#$!% nic dodać nic ująć….
Mi ręce opadają, kiedy moi gimnazjaliści pytają o to zaraz po rozdaniu testów 😉
O poprawę pytają kiedy rozdaje testy:))))
Nierozumiem. Pytania jak najbardziej sensowne. Ile lat uczysz? Sa takie pytania które rozwalaja czlowieka z wieksza mocą.
Szósty rok. Podziel się pytaniami, o których mówisz. 🙂
Moze nie rozumiesz bo kiepsko z gramatyka 🙂
Ja uczę 19. rok i nie sądzę, żeby te pytania były takie „sensowne”. Ok, wiadomo, jesteśmy ludźmi, tak jak zresztą autorka pisze. Jednak spójrzmy na to trochę z przymrużeniem oka – bo i chyba o to autorce chodzi. 😉
Moim ulubionym pytaniem jest też: „A po angielsku mamy to napisać/powiedzieć?” 🙂
Oj, nie można edytować: przepraszam, że AUTORA zmieniłam na AUTORKĘ. Kajam się!!!
Niechaj będzie, wybaczam. Wszak nauczyciel to stworzenie wyrozumiałe. 😉
Hahahahaha 😀 słyszę często te pytania 😛 u mnie jeszcze pytają czy mogą po polsku 😐 Czy mógłby Pan napisać na blogu coś o przecinkach w ang? Albo polecić mi jakąś książkę, gdzie mogę dowiedzieć się kiedy powinnam wstawiać?
O przecinkach na pewno będzie, bo już zbieram materiały. 🙂 Ogólne zasady świetnie są wytłumaczone chociażby w Cambridge Dictionary: http://dictionary.cambridge.org/grammar/british-grammar/punctuation. Różnice między interpunkcją brytyjską i amerykańską znajdują się z kolei tutaj: http://www.thepunctuationguide.com/british-versus-american-style.html. Bardzo wartościowe opracowania!
U mnie jeszcze od czasu do czasu „Obejrzymy film? Oczywiście po angielsku…. Super ćwiczenie na słuchanie….. Poprzednia lekcja była taaaka wyczerpująca….”
Ja uczę zdalnie, więc nie mam tego problemu, ale zdecydowanie zachęcam wszystkich do jak najczęstszego kontaktu z językiem. Tak naprawdę materiały nie są ważne, bo najważniejsza jest wiedza o tym, co dane źródło może nam dać, a czego na pewno nie dostarczy. 🙂
A moim „nieulubionym” pytaniem jest „Czytać??? Po angielsku???’ 😉
I jeszcze to!
N: Opisz w 5 zdaniach swojego najlepszego przyjaciela.
U: Po angielsku?
N: Nie, po chińsku 🙂
To też się stosunkowo często pojawia, więc chyba coś jest na rzeczy. 😀
jednym z moich ulubionych pytań jest (po 2 lekcjach powtórzenia):
– a z czego będzie test?
-historii Wielkiej Brytanii i pierwiastkowania…napiszemy po niemiecku oczywiście (-.-’)
Pierwiastkowanie po niemiecku? Someone’s too strict… XD
Wiele z tych pytan wcale nie jest glupich, w przeciwienstwie do nastawienia nauczyciela. Wspolczuje jedynie uczniom.
Ja uważam, że współczuć należy komuś, kto nie zna się na żartach i nie wie, czym jest ironia. 🙂
I nie tylko z lekcji angielskiego:
u: A za ile dzwonek? (To nic, że dzwonki od lat o tej samej porze, a zegar jak byk wisi nad tablicą)
n: (z totalną powagą) Za 3 złote.
Konsternacja na twarzy bezcenna 🙂
3 złote? Mało! Wincyyy! No chyba że od ucznia. XD
Co do pytań o używalność danej konstrukcji się nie zgodzę, ze są bez sensu. Na wiele tego typu pytań odpowiedź brzmi, że tylko w formalnych wystąpieniach lub tylko pisemnych. I tak powinna brzmieć odpowiedź, a nie jakieś pretensje…
To nie są pretensje. Oczywiście, gdy pojawi się coś, co jest bardziej formalne, mówię o tym, bo znajomość odpowiedniego rejestru jest bardzo istotna. Jest to jednak częściej kwestia słownictwa, nie gramatyki, i żadne z wymienionych przeze mnie zagadnień nie jest używane tylko w formalnych sytuacjach.
To ja miałam przecudownych uczniów fińskiego, żadnych takich pytań. A chyba bym rozszarpała 🙂
Ode mnie, od nauczyciela włoskiego na uczelni wyższej:
11) „Włosi naprawdę tego używają?” – tak, kitki, używają congiuntiva, condizionali, rodzajników, przyimków i zaimków. Oraz passato remoto.
12) „A nie można powiedzieć bez tego?” – nie, skarbie, nie możesz pominąć rodzajnika, partykuły di i partykuły ci. Wyjdziesz wtedy na młotka, a ja nie chcę, żeby moi uczniowie byli młotkami.
😀
No jak ja mogłem o tym zapomnieć? Toż to filar zakazanej trójcy! Dzięki za przypomnienie – dopisuję do listy. 😀
I jeszcze: [u-uczeń, n-nauczyciel]
u: a jak jest po angielsku „rozerwać”?
n: I don’t understand, you’re using Polish again. Could you try to describe the word without actually using it? [insert „smirk” here]
u: eeeee, no nie. To powie Pan jak jest?
[fuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu&^$#$^**%$#ck, no ale niech będzie]
n: What is the context?
u: no rozerwać.
n: Mmmm, to rip or to tear.
u: Ok, so I like tearing after work.
n: Did you mean „rozerwać SIĘ”?
u: No tak , przecież mówiłem.
F$%%^&#ck me.
[zdarza się częściej niż by się mogło wydawać, słowa bez kontekstu: milajki]
Ach, no bo kontekst to taki nieważny jest, a i lepsze od głupich słowników są translatory guglory. 😉
Dodam jeszcze do listy jedno z MOICH ulubionych pytań:
– A ciężki będzie ten sprawdzian?
– Tak około 5 kilo – odpowiadam.
Uu… nawet z moją kiepską matematyką wiem, że 5 kilo to dużo jak na sprawdzian! XD
Zabrakło jeszcze: 'A co mamy teraz robić?’ zadane 3 sekundy po tym, jak nauczyciel skończył tłumaczyć co będą teraz robić.
„Róbcie, co chcecie, bylebym ja za to siedzieć nie poszedł”. 😉
Moim ulubionym jest: A po co to przepisywać, my zapamiętamy/Już to wiemy. A potem podczas testu „tego nie było”.
I wreszcie znak naszych czasów: „Boli mnie ręka od pisania, po co tyle pisać?”
No a jak – najlepiej na nauczyciela zwalić winę za własne lenistwo. 😛 Ja jednak nie każę swoim uczniom zapisywać czegokolwiek. Jak mają ochotę, to zapiszą, a jak nie to ich sprawa Dla mnie liczy się efekt, a jeśli uczniowie są w stanie spamiętać wszystko, to ja się nie mieszam do ich sposobów opanowania materiału. 😉
ja mam jeszcze taką sytuację: tłumaczę przy użyciu tablicy jakieś zawiłości gramatyczne, wkręcam się na maksa, proszę żeby przepisali a ktoś zawsze na to zapyta: „A jaki jest temat lekcji?” (kl.5,6)
Oj, czepiasz się. Niektórzy do szkoły chodzą po to, by spotkać się z przyjaciółmi, a nie dla jakiejś nauki! ;P
Zabrakło jeszcze: czy musimy to przepisyyyywaaaać? Okraszone soczystym: o nieee! 🙂
…i echem teatralnych westchnień zawodu. 😉
Haha uśmiałam się 🙂 akurat u mnie na zajęciach (wiadomo, przedszkole) takie pytania nie padają, ale pamiętam to nawet z własnych czasów szkolnych. To takie… ponadczasowe 🙂
O, tak! „Ponadczasowe” to idealne podsumowanie. 😀