Niniejszy wpis nie jest przeznaczony dla osób poniżej 18 roku życia, ponieważ zawiera treści o tematyce erotycznej, uważane za obraźliwe i inne dla dorosłych.
The present post is not to be viewed by individuals who are less than 18 years of age as it contains sexually explicit content, offensive language, and other adult material.
Czy zastanawialiście się kiedyś, jakie angielskie przekleństwo uważane jest za najgorsze z najgorszych? Jeśli sądzicie, że jest to fuck, to jesteście w błędzie.
Za najbardziej wulgarne angielskie słowo uważa się rzeczownik określany skrótem c-word, czyli cunt. Można je przetłumaczyć jako „pizda” lub „kurwa”, ale nie w charakterze polskiego wykrzyknienia, a zdecydowanie jako pejoratywne określenie kobiety.
Co ciekawe, w języku angielskim funkcjonuje już inna kurwa, a mianowicie whore – i choć jest szalenie wulgarne, to jednak z pewnych powodów cunt wygrywa. Trudno mi stwierdzić, dlaczego tak jest, nie udało mi się dotrzeć do rzetelnych źródeł uzasadniających wyższość cunt nad whore, ale zakładam, że może to mieć coś wspólnego z historią języka angielskiego i jego indoeuropejskimi korzeniami. Ponadto użytkownicy tego języka prawdopodobnie są nieco bardziej przyzwyczajeni do słówka whore w języku codziennym ze względu na to, iż Biblia w Księdze Objawienia wspomina the whore of Babylon, która w języku polskim funkcjonuje jako uosabiająca zło, ale mało wulgarna „nierządnica z Babilonu”.
Należy też zwrócić uwagę na wymowę tego przekleństwa: [kʌnt]. Jest ona podobna do wymowy czasownika can’t („nie móc”), które czyta się [kɑ:nt]. Warto o tym pamiętać, bo choć w komunikacji niewłaściwa wymowa nie powinna sprawić problemów ze względu na inną pozycję obu wyrazów w zdaniu (w końcu jeden jest rzeczownikiem, a drugi czasownikiem), to jednak adresat naszej wypowiedzi usłyszy coś zgoła odmiennego.
W ogóle zagadnienie przekleństw jest niezwykle ciekawe, bo czymże różni się „kurwa” od „stołu”? Dzięki teorii znaku wiemy, że definicja (łac. definiens) to tylko i aż umowna reprezentacja pewnego wycinka rzeczywistości; tego, co jest określane (łac. definiendum). Jeśli siedząc w kawiarni i pijąc herbatę (anarchia!) zobaczę, jak ktoś będzie szedł ulicą i wykrzykiwał wianuszek słów powszechnie uważanych za obelżywe, nie sądzę, że wiele osób poczułoby się urażonych. Zdziwionych, zszokowanych tak, ale niekoniecznie by ich te słowa dotknęły, bo wiedzieliby, że nie są skierowane do nich. Jeśli przyjaciela płci męskiej wyzwę od cunt bądź jeśli moja przyjaciółka nazwie mnie tak, to całość w ogóle przybierze komiczny obrót. A gdy robotnicy rzucają swojskimi wykrzyknieniami na lewo i prawo, to czy ktoś z Was jeszcze zwraca na to uwagę?
Dlatego tak ważny jest kontekst, w którym pojawiają się słowa i wypowiedzi, ponieważ pomiędzy nadawcą i odbiorcą jest jeszcze „ten trzeci do porównania” (łac. tertium comparationis), który stanowi centrum komunikacji, miejsce styku dwóch światów oraz istotę tłumaczenia. Jebane słowa to tylko kurewsko finezyjne nośniki pierdolonego znaczenia, które mu nadaliśmy. Nie ma się więc co tak obrażać i brać wszystkiego do siebie, a zainteresowanych tematem angielskich przekleństw zapraszam do lektury moich innych tekstów na ten wdzięczny temat, który wszyscy uwielbiają, ale często wstydzą się zapytać: Angielskie przekleństwa, czyli wszechobecny seks oraz The F Word, czyli kląć jak Anglik.
Uwaga: wpis zawiera symbole IPA (International Phonetic Alphabet, czyli Międzynarodowy alfabet fonetyczny). Bez odpowiedniego wsparcia ze strony oprogramowania możliwe jest, że w miejscu właściwych znaków Unicode pojawią znaki zapytania, kwadraty i inne niefonetyczne symbole. Ponadto jako anglista, nie amerykanista, siłą rzeczy mówię tu o brytyjskiej wersji języka angielskiego. Więcej o symbolach, ich znaczeniu i wymowie znajduje się we wpisie Angielska fonetyka: zarys dźwięków.
O tak, kontekst jest tutaj najważniejszy, nie zawsze wulgaryzmy są używane po to, żeby kogoś obrazić. Więc kontekst i intencje są kluczowe 🙂
Niestety, to co jest obraźliwe w tych akurat słowach, o których piszesz jest to, że to właśnie kobiety są nimi określane, często za zachowania, które w przypadku mężczyzn byłyby zupełnie inaczej odbierane (podrywacz, żigolo, ale ma branie u kobiet, ale z niego macho, itd.). Ale taki już nasz język, kobietom nieprzychylny.
Dlatego problem jest nie samo słowo, ale nastawienie społeczne, mentalność ludzi, niesprawiedliwe i krzywdzące stereotypy. Niestety, zgodnie z regułą niezmienności znaku de Saussure’a jako jednostki nie mamy zbyt wpływu na całokształt języka. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy wpływ na siebie, a to ważne. 🙂
Oglądałam ostatnio jeden z pierwszych odcinków serialu „Seks w wielkim mieście” i ona tam tak ładnie i bezpruderyjny wymawiały słowo „cunt”, mówiąc o swoich narządach płciowych 😉
Zapewne chodzi o Samanthę – ona gdzie się da wpycha „cunt”, „dick, „bitch”, „whore” i „fuck”. XD
Ktoś tu lubi babskie seriale 😛
Na opakowaniu nie było napisane for women only. 😛 Poza tym kto nie zna „Sex and the City”, ten nie wie, że żyje!
Tak, tak, tak. Na tym serialu uczę się angielskiego, w nim przekrój przez wulgaryzmy, feminizmy, szowinizmy itd. Samo życie. I to miasto moich marzeń. New York, New York, the city that never spleeps.
Everyone would like a bite of the Big Apple!
Dzięki za miłe słowa! Tak, „bitch” można uznać za najlżejsze z trójki, ale pamiętajmy o kontekście.
Fajny wpis. Zgaduję, że tak jak myśli Tonia bitch będzie pomiędzy?
O, na ten wpis czekałam 😀
A jak się plasuje angielskie słowo bitch między tymi dwoma? Pewnie jest najlżejsze w swoim wulgaryzmie?