Raz na jakiś czas odnotowuję napływ pytań odnośnie anglistyki; jak wyglądają studia językowe i czy w ogóle warto studiować filologię angielską. Jako że część z Was już zaczęła lub wkrótce zacznie myśleć o wyborze odpowiednich dla siebie studiów, a pytania, które mi wysyłacie, powtarzają się, postanowiłem na nie odpowiedzieć oraz podzielić się moimi doświadczeniami, bo faktycznie wiele osób nie wie, jak wyglądają studia filologiczne. Jest to w końcu zrozumiałe. Ja nie studiowałem medycyny czy prawa, więc trudno, bym się wypowiadał w temacie, o którym nie mam zielonego pojęcia. Nie jestem w końcu politykiem.
Uczelnie prawdopodobnie będą się różnić sposobem realizacji programu czy podejściem do niektórych przedmiotów (a niekiedy nawet i nazewnictwem), więc podkreślam, że niniejszy opis dotyczy mojej przygody na Akademii Polonijnej w Częstochowie, gdzie miałem przyjemność dziennie studiować filologię angielską na specjalności tłumaczeniowej.
Dla kogo są studia filologiczne?
Żeby w ogóle pomyśleć, czy będzie się w stanie na takich studiach utrzymać, już na wstępie trzeba wykazywać się porządną znajomością języka na poziomie co najmniej B2. Owszem, aktualnie w ofercie niektórych uczelni można spotkać studia językowe od podstaw z wakacyjnymi kursami przygotowującymi. Jakoś tego nie widzę, no ale już jakiś czas temu strzaskała mi się moja ostatnia szklana kula, więc mam prawo nie widzieć, nie wiedzieć, nie wierzyć.
Jeśli Wasz poziom jest porównywalny i naprawdę czujecie, że to jest to, co chcecie robić, idźcie w tym kierunku. Jeśli natomiast to tylko Wasze wyjście awaryjne na wypadek niedostania się na, dajmy na to, psychologię czy prawo, warto jeszcze pomyśleć. Dlaczego? Zważywszy na poniższe.
Jak wygląda nauka na anglistyce i jakie są przedmioty?
Wszystkie wykłady i ćwiczenia od pierwszych zajęć prowadzone są w języku obcym i to przez osoby wykształcone, z dużym doświadczeniem i ogromną wiedzą. Część z nich to obcokrajowcy mieszkający w Polsce, a część goście zagranicznych uczelni, którzy wykładają sezonowo i nie znają języka polskiego. Językiem obcym zaczyna się więc żyć, oddychać i wydalać. Rather lovely, innit?
Sama fonetyka i fonologia trwała półtora roku i była podzielona na wykłady oraz ćwiczenia. Uczyliśmy się nie tylko poprawnie mówić, ale i nabywaliśmy wiedzę teoretyczną, z której cały czas się korzysta, żeby rozumieć innych. Powodów, dla których nauczanie języka angielskiego w szkołach publicznych jest nieskuteczne, jest wiele, ale jednym z nich jest brak ćwiczeń z wymowy. Dlaczego? W odróżnieniu od języka polskiego język angielski nie jest językiem fonetycznym, co oznacza, że nie czyta się tego, co się pisze, a relacja między ortografią a wymową jest daleka od doskonałej. Można więc zeżreć cały słownik i pochłonąć dwa tysiące stron gramatyki Quirka, ale być kompletnie bezradnym w kontakcie z żywym człowiekiem i językiem mówionym, jeśli zaniedbało się wymowę.
No właśnie, gramatyka. Na filologii jest jej kilka rodzajów, a mianowicie gramatyka porównawcza, opisowa, preskryptywna. Wszystkie te przedmioty również były rozbite na wykłady i ćwiczenia, trwające kolejne 2,5 roku. Gramatyka porównawcza miała na celu pokazać różnice między gramatyką języka polskiego oraz angielskiego. Gramatyka preskryptywna mówi, jakie formy są poprawne, a opisowa ukazuje rozbieżności między tym, co w książkach, a tym, co wśród ludzi. Po co to wszystko? Ano po to, by ze struktur gramatycznych korzystać instynktownie i nie zastanawiać się nad czasem, stroną czy trybem. Gramatykę trzeba zrozumieć, gramatyki nie można wyuczyć się na pamięć i to kolejny minus jeśli chodzi o szkolnictwo obowiązkowe, gdzie uczy się rozwiązywać zadania pod klucz i za pomocą gotowych zdań. Bezmyślność to nie to samo co instynkt. Poznanie gramatyki języka obcego polega przede wszystkim na nauce innego myślenia, a nie na klepaniu utartych formułek, które dlatego są nieskuteczne w prawdziwych sytuacjach poza klasą, bo życie nie idzie według scenariusza, który wystarczy spamiętać. To nie teatr! Wagi tych zajęć nie muszę więc chyba podkreślać, ale jeśli nie jesteście przekonani, więcej znajdziecie w tekście Mity o nauce języka obcego oraz Jak nie uczyć się języka obcego. Miałem też zajęcia z historii języka z gramatyką historyczną, będące swoistą wisienką na lingwistycznym torcie, na których dowiedziałem się, jaką drogę przeszedł język angielski i dlaczego wygląda oraz brzmi dzisiaj tak, a nie inaczej. Wbrew obiegowej opinii tego typu przedmiot nie jest zapchajdziurą, bo pomaga zrozumieć to, co wiele osób (a konkretnie osób niebędących filologami) uważa dzisiaj za wyjątki i z czym mają problem. Osobowy o mocnych nerwach mogą liznąć tematu, czytając artykuł Jak język angielski wyglądał tysiąc lat temu?.
Prowadzone były też kilkuletnie ćwiczenia z semantyki, leksyki, ortografii, socjolingwistyki, redakcji, korekty czy językoznawstwa. W skrócie: pracowaliśmy nad wszystkimi umiejętnościami językowymi: czytaniem, słuchaniem, pisaniem i mówieniem. Miałem nawet pominąć najnudniejsze na świecie laboratoria, ale też były, więc wymieniam, bo to kolejne 2 lata szlifowania języka. Nudne jak flaki z olejem, pasywno-agresywne, ale jednak. Wszystko było okraszone zajęciami z historii i kultury Wielkiej Brytanii, ponieważ nie ma nauki języka w oderwaniu od kultury kraju, w którym jest on używany, a także literatury oraz historii literatury brytyjskiej, podczas których czytaliśmy i interpretowaliśmy klasyczne i mniej klasyczne dzieła oraz utwory pisane nie tylko w języku angielskim nowożytnym, ale i średnio- oraz staroangielskim. Trochę żałuję, że się do nich bardziej nie przykładałem, ale naiwnie liczę, że może kiedyś odkurzę swoje notatki.
Wymienione przedmioty były dla wszystkich, ale mieliśmy i przedmioty realizowane zgodnie z daną specjalnością. U mnie królowały tłumaczenia i nie był to tylko jeden przedmiot; była to harówka rozdzielona na tłumaczenia pisemne, ustne, kabinowe, à vista(wzrokowo-ustne), ogólne i specjalistyczne, które zaczęły się na drugim roku i trwały do końca studiów. Jeśli ktoś ma słabe nerwy, kiepską pamięć, problemy z koncentracją lub zwieraczami czy też nie lubi ani pracy z ludźmi, ani ciszy samotności przerywanej szelestem kartek słowników, powinien rozważyć inna specjalność. Ja jestem maniakiem, więc nie jestem obiektywny; nie słuchajcie, co mówię – polecam wszystkim tę niewątpliwie fascynującą przygodę!
Wszystko to miało miejsce wewnątrz uczelnianych murów, aczkolwiek ja skorzystałem jeszcze z programu Erasmus, dzięki któremu miałem okazję przez rok studiować w Wielkiej Brytanii. Przyznam, że gdybym to ja był jakimś supeministrem ds. szkolnictwa wyższego, minimum semestr w kraju z interesującego nas obszaru językowego ustanowiłbym integralną częścią każdej filologii. Po drodze czekała studentów jeszcze certyfikacja w Londyńskiej Izbie Przemysłowo-Handlowej oraz obowiązkowe praktyki w wymiarze 450 godzin. Zwróćcie uwagę, że w ogóle pominąłem przedmioty niekierunkowe typu łacina, prawo czy filozofia (w sumie było ich niewiele i nie były związane z językiem angielskim).
Czy studia językowe to nauka teoretyczna?
Częstym błędem w odniesieniu do studiów językowych jest myślenie, że na filologii uczymy się języka od strony teoretycznej; języka książkowego, pięknego, literackiego, którym nikt poza filologami się nie posługuje. Zgadza się, że uczymy się teorii, ale tak właśnie uczą się dorośli i to na teorii buduje się praktykę. Na każdych studiach uczy się mówić poprawnie i żargonem, co nie sprawia, że zapomina się mówić inaczej. Poza tym nie należy mylić poprawności z formalnością. Poprawność to nie tylko kwestia wykształcenia, ale i kultury, a nauka poprawności to także nauka o błędach.
Innym mitem o filologii jest założenie, że jest to rozciągnięty do granic możliwości kurs językowy i co studenci robią w pięć lat można zrobić w rok. Otóż nie można. Jak już napisałem, dany język jest językiem wykładów i ćwiczeń, ale nie tylko samego języka się uczymy. Jest to ciężka praca, która wymaga poświęceń i żywego zainteresowania tematem. Trudno mi wyobrazić sobie ukończenie filologii bez pasji, bo wiem, ile osób u mnie zaczęło studia (około 300) z braku innego pomysłu na siebie lub „bo rodzice chcieli”, a ile faktycznie skończyło (parędziesiąt). Poza tym nauka nie kończy się z dniem obrony, bo język to twór żywy i trzeba być na bieżąco, by być w stanie go swobodnie używać i brzmieć naturalnie. Mam jednak nieodparte wrażenie, że to chyba właściwe wszystkim kierunkom, a nie tylko filologii.
Jeśli więc ktoś rozważa studia językowe z braku innego pomysłu na siebie i myśli, że sobie pochodzi na luźne zajęcia, na których coś tam powie (lub i nie) i z łatwością prześlizgnie się do dyplomu bez specjalnego wysiłku, to radzę się jeszcze raz zastanowić, bo się można zdziwić. Zresztą nawet jak się na trójczynach ukończy te studia, to miejcie na uwadze praktyczny charakter nabywanych umiejętności. Pewnie, że nikogo oceny później nie obchodzą, ale akurat w tej dziedzinie dyplom niepoparty konkretną wiedzą jest bezwartościowy. Na szczęście umiejętności językowe (lub ich brak) można bardzo łatwo sprawdzić podczas kilkuminutowej rozmowy o pracę. Jeśli jednak ktoś naprawdę chce się uczyć, poznawać różne aspekty języka i kultury danego kraju, then by all means, pursue your dreams, follow your heart’s desires.
Studia językowe mają jeszcze jedną ogromną zaletę, a mianowicie można je połączyć z innymi kierunkami, poszerzając wachlarz swoich zawodowych możliwości. Połączyć nie w sensie studiowania w tym samym momencie (bo to by graniczyło z niemożliwością), a w sensie połączenia biegłości językowej z profesjonalną wiedzą z innej dziedziny. Jak być może wiecie, jestem też magistrem psychologii ze specjalnością kliniczną. Moim ulubionym rodzajem tekstów do tłumaczenia są specjalistyczne z szeroko pojętej psychologii, psychoterapii czy psychiatrii, mógłbym też pracować jako psycholog posługujący się językiem angielskim, bo posiadłem zaplecze językowe i merytoryczne.
Nigdy nie żałowałem wyboru studiów i mogę spokojnie powiedzieć, że decyzja podjęta te… no, niedawno była jedną z najlepszych w moim życiu. Pasja do tego, czym się zajmujemy, z jednej strony bardzo wszystko ułatwia, bo przykry obowiązek zmienia się w fantastyczną przygodę, a z drugiej zmusza do ciągłego rozwoju.
Hey
Na wstępie zaznacze że anglistyke kończyłam w 1981.Mimo że przez 34 lata uczyłam w podstawówce uważam że kierunek tych studiów nie ma się nic do konfrontacji z obywatelami W.Brytanii.W 2015 poznałam cudownego mężczyzne o imieniu Tim na brytyjskim portalu randkowym i wyjechałam do Anglii.Szczerze powiem że było to dla mnie bardzo przykre doświadczenie.W kontakcie z ludźmi doznałam szoku.Nie rozumiałam tam nikogo.Niby ukończyłam studia znałam słownictwo rozumiałam filmy a Brytyjczyków wcale nie rozumiałam.
I co mi dały studia? Nic! Owszem byłam nauczycielką lecz od pisania zdań na tablicy człowiek nie nabiera umiejętności z takiego żywego języka. Popłakałam się. Czułam się bardzo źle. Ja nauczycielka nie rozumiem co do mnie mówią. Z Timem dogadałam się bo mówił powoli i wyraźnie.Zanim pobraliśmy się poszłam na roczny kurs konwersacji i zaczęłam pracę jako sprzątaczka apartamentowców.Nauka takiego żywego jezyka angielskiego zajęła mi 5 lat.I dopiero po pięciu latach codziennego kontaktu z ludźmi w pracy mogłam zrozumieć każdego kto do mnie mówił i umiałam rozmawiać z ludźmi.Tak więc studia nie dają umiejętności rozumienia i komunikowania się na takim poziomie żeby móc zrozumieć mowę każdego Anglika.U mnie na studiach były konwersacje ale pomiędzy koleżankami z ławki. Koleżanki były Polkami więc nie dziwota że je rozumiałam. Wykładowcy spolszczali wymowe.I potem magister anglistyki wyjeżdża do Anglii i wśród grupy gadających do niego Anglików czuje się jakby był w szklanej kuli z zatartą akustyką.Jak ktoś chce umieć posługiwać się angielskim wśród rodowitych Brytyjczyków to studia mu tego nie dadzą i kurs też mu nic nie da.To trzeba pojechać do kraju anglojęzycznego i powoli uczyć się rozpoznawać mowę różnych ludzi.To trzeba osłuchać się jak ludzie wymawiają słowa.Tu w Anglii zrozumiałam że nawet słowo WORK może być wymawiane na wiele wariantów czego nie ma nawet w słowniku fonetycznym.Slownik pokazuje tylko podstawowe warianty wymowy i na tym koniec a ludzie różnie wymawiają.I żeby móc zrozumieć każdego to trzeba słowo WORK usłyszeć z ust tysiąca osób żeby poznać różne warianty wymowy.Teraz komunikuje się bardzo dobrze ale powtarzam to jest zasługa pobytu tu a nie studiów.
Serio? To trochę współczuję. Nie rozumiem, jak można robić coś 5 lat i nic z tego nie wynieść. Ale że nic nie dało Ci do myślenia wcześniej? Dopiero po obronie zorientowałaś się, że studia nic Ci nie dały? To swoją drogą pokazuje też patologię ze strony uczelni, która przepycha studentów i daje dyplomy za darmo zamiast wyłapywać o odsiewać tych, którzy się na dany kierunek nie nadają lub sobie po prostu nie radzą. Studia w końcu nie są obowiązkowe i do czegoś zobowiązują.
Witam
Ja studiowałam w latach 70tych przez 5 lat.Miałam ćwiczenia z konwersacji ale z koleżankami z ławki które były Polkami.A to jest co innego niż żywa rozmowa na ulicy z Brytyjczykami.To po prostu inna bajka.Dlatego zdania nie zmienie.Osoba studiująca filologie angielską w Polsce która jest otoczona studentami Polakami mówiącymi po angielsku w wersji spolszczonej nigdy nie nauczy się na polskiej uczelni rozumieć tego brytyjskiego bełkotu w Anglii.To trzeba być w tym kraju i często rozmawiać z tymi ludźmi.Wtedy człowiek osłuchuje się z różnorodnością wymów i zaczyna rozumieć wszystkich.Inaczej nie da się.Nie pomogą tu żadne studia i żadne kursy nawet te trzyletnie.Tu nie chodzi o wiedzę (bo ją miałam) tylko o umiejętności czysto praktyczne ale wśród rodowitych Anglików.Nie chodzi mi o Polaków lub cudzoziemców mówiących po angielsku bo ich rozumiałam od razu.Ja pisze o komunikacji z native speakers wśród których się obracałam bo byłam w takim środowisku.Proces praktyczniej nauki rozumienia wszystkich ludzi i komunikowania się z nimi zajął mi 5 lat.Mimo że na studiach rozumiałam lektorów (głównie Polaków mówiących po angielsku) i koleżanki z ławki to w Anglii doznałam szoku .Musiałam tak jakby od początku zaczynać praktyczną naukę języka i to od podstaw .W pierwszej kolejności uczyłam sie odróżniać słowa wymawiane w ogromnie długich zdaniach szybko mówionych.To był chaos słów.Potem próbowałam rozszyfrować skróty i utarte wyrażenia slangowe jakich oni używali.Następnie sama próbowałam rozmawiać z nimi. Dużo pomógł mi mąż Tim.Jednak gadka tylko z nim nie nauczyłaby mnie rozumienia innych. Cały proces praktycznej nauki języka zajął mi 5 lat.Niby już po dwóch latach rozumiałam połowę ludzi ale takie perfekcyjne rozumienie każdej gadki, każdego filmu przyrodniczego lub każdych wiadomości zajęło mi 5 lat.Tak więc niech nikt nie robi sobie nadziei że filologia nauczy rozumienia wszystkich w UK.Niestety to wymaga obcowania wśród ludzi których chcemy rozumieć.Teraz nie dziwie sie że małe dzieci w Anglii nie rozumieją co Polak mówi do nich po angielsku.Nawet jak mówi poprawnie to dziecko anglojęzyczne ma trudność zrozumieć nas.
Pozdrawiam
Bardzo to dziwne. Nie wiem, jak było kiedyś, ale jak ja zaczynałem studia, poziom wejściowy dla potencjalnych studentów to było bardzo mocne B2, a najlepiej C1. Filologia to nie jest kurs językowy. Filologia to nauka o języku, a trudno uczyć się o języku bez jego znajomości. Wiem, że teraz np. istnieją uczelnie, które oferują filologie od zera, ale nie potrafię sobie tego wyobrazić ze względu na to, co opisuję w moim artykule powyżej. Wyjazd „na Erasmusa” do Wielkiej Brytanii tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że moje umiejętności są wystarczająco dobre, ponieważ nie miałem większych problemów z rozumieniem ludzi. Oczywiście nie ma czegoś takiego, że każdy rozumie wszystkich – czy native, czy ktokolwiek. Tak jak i nikt nie zna wszystkich słówek, więc to jest zwyczajnie błędne założenie. Dziwi mnie jednak, że przez te 5 lat nie pojawiła się w Tobie żadna refleksja – bo przecież chyba znałaś wymagania co do poziomów językowych oraz sylwetki absolwenta.
Witam
W latach 70tych pisemna matura z angielskiego była w formie bardzo długiego wypracowania na jeden z pięciu proponowanych tematów. Pamiętam że takie wypracowanie musiało mieć minimum 7 stron rozmiaru A4.Taki był wymóg żeby móc w ogóle zdać pisemny angielski. Egzamin ustny to była rozmowa tylko z egzaminatorami na kilka różnych tematów. Rozmowy te były o wszystkim np.potrafili zapytać mnie o plany w przypadku dużej wygranej na loterii lub jak bym leczyła się na raka gdybym zachorowała. Czyli egzaminatorzy od razu stawiali wysoką poprzeczke i wymagali rozmów zawierających takiego dojrzałego sposobu myślenia. Zdałam na czwóre. Egzaminy wstępne na anglistyke ledwie zdałam. Przyjęli mnie bo w tamtych czasach było bardzo mało chętnych na filologie angielską. Dawne licea rzadko kiedy uczyły angielskiego. Wszędzie dominował rosyjski.
Oczywiście moja matura jak i egzamin wstępny na studia były w innej formie niż obecne egzaminy i były znacznie trudniejsze niż to co jest w obecnych arkuszach. Pięcioletnie studia były dla mnie bardzo trudne ze względu na obszerność wiedzy literacko-historyczno- słowotwórczo-gramatycznej.I tak jak pisałam ćwiczeń z konwersacji miałam 10 godzin tygodniowo (40 miesięcznie). Wymagania były bardzo wysokie. Anglistyke ukończyło tylko jedenastu studentów z mojej grupy.Mimo zajęć z konwersacji na których radziłam sobie dość dobrze przegrałam w konwersacji z native speakers.Ich styl mówienia, szybkość i niewyraźne wymawianie słów spowodowały brak zrozumienia tego co do mnie mówią.Niby znałam trzydzieści tysięcy angielskich słówek a nie zrozumiałam gdy anglojęzyczne dziecko zapytało mnie ,,where’s it”?. Główkowałam co oznacza wyraz
,,łezyt”.Dodam że ten brzdąc wymówił to jakoś tak że ja słyszałam tylko ,, łezy”.I weź człowieku zrozum ich słowa.Na anglistyce wszyscy wymawiali wyraźnie poza tym rozmawialiśmy według zasad gramatycznych itd.Tu w Anglii ludzie gadają tak jak chcą. Ich zdania w języku mówionym potrafią być tak długie i pomieszanie z czasami że odnalezienie sie w tym i zrozumienie wymaga lat treningu słuchania ich.To nie jest taka sama rozmowa jak na ćwiczeniach z konwersacji.To inna bajka.Dlatego podczas pobytu w Anglii zrozumiałam że studia nie uczą obycia w konwersacjach z native speakers. Absolwent anglistyki który pierwszy raz wyjeżdża do kraju anglojęzycznego przeżyje szok w kontakcie z Brytyjczykiem. Zanim dojdzie do wprawy w komunikacji z citizens musi przejść długą drogę.Niestety do tej pory żadne studia anglistyczne na polskiej uczelni nie zapewniają studentom zajęć z wielorodzinnych konwersacji ze studentami TYLKO brytyjskimi lub amerykańskimi. Ćwiczenia rozmów prowadzi sie z kolegami z ławki czyli z Polakami a to jest poważny błąd.Tylko codzienne rozmowy z wieloma różnymi native speakers dają pełne zrozumienie tych ludzi. Studenci anglistyki mogą co najwyżej posłuchać wykładu brytyjskiego wykładowcy ale uczelnia nie zapewni codziennych bezpłatnych konwersacji z nim i innymi brytyjczykami. Student jakby sam musi wyjechać do Anglii i samemu działać tam.Szkoda że uczelnie uczą tak aby było jak najtaniej dla nich.
Pozdrawiam
Zgadza się: tylko codzienny kontakt z różnymi akcentami pozwoli opanować angielski (ale i dowolny język) na tyle, by móc swobodnie rozumieć spontaniczne wypowiedzi. Bardzo mnie dziwi, że miałaś tak mało konwersacji czy że nie rozumiałaś prostych zdań, bo to, o czym mówisz, pojawia się na pierwszym roku i na wykładach, i na ćwiczeniach z fonetyki i fonologii. Dziwi mnie też, że nie uczyli Cię, jak się uczyć słownictwa – piszesz, że znałaś 30 tysięcy słówek, ale ewidentnie to była znajomość bardzo powierzchowna, bo pominęłaś wymowę i łączenia międzywyrazowe. Osoba studiująca filologię (a także każda, która na poważnie myśli o nauce angielskiego) wie, że to kardynalny błąd. Być może Twoja uczelnia tak po macoszemu potraktowała studentów, a może po prostu kiedyś inne było podejście do podstawy programowej na anglistyce; ja studiowałem nieco później i mam bardzo odmienne doświadczenia. Zresztą to, co opisujesz, bardziej pasuje do kolegium nauczycielskiego niż filologii; być może kiedyś było inaczej, ale aż nie chce mi się wierzyć, że różnice są tak wielkie.
Witam
Rzeczywiście studiowanie anglistyki 40 lat temu było inne niż obecnie. Zresztą 40 lat temu wszystko było inne niż obecnie.Inna była moda,budynki,nauka,muzyka i kultura. Wracając do angielskiego. Znam ten język bardzo dobrze ale kosztowało mnie to bardzo dużo wieloletniego wysiłku. Teraz częściej jestem w Polsce bo mój mąż buduje dom pod Krakowem.Jest Anglikiem ale nie dorobił się swojej ziemi a ja mam grunt po rodzicach.W Polsce postawienie domu jest dużooo tańsze niż w W. Brytanii.Tak więc dojdzie do tego że mieszkając znowu w PL będę gadała po angielsku tylko z mężem.To mnie znowu cofnie do tyłu.No cóż.Takie jest życie. Gdzieś musimy mieszkać.Skoro ja dostałam w spadku ziemie to czas się na niej budować. Zresztą mam dość życia w blokach wśród wścibskich samotnych sąsiadek które polują na cudzego męża.Zakazany owoc najlepiej smakuje.Nie mam zamiaru dzielić się moim mężem z jakimiś londyjskimi moherami.Dlatego również i z tego powodu uciekamy z Anglii.Nie stać nas na kupno lub budowę domu w Londynie bo nie mamy tam własnej ziemi.A bloków mam serdecznie dość.Ta ucieczka z UK negatywnie odbije się na moim angielskim.Trudno.
Pozdrawiam
W dobie Internetu nie jest ważne, gdzie się mieszka – najważniejsze są chęci i własna praca nad językiem.
Witam. Dużo ludzi wybierających się na filologie angielską chce poszerzyć znajomość angielskiego w sensie komunikacji pisowni i czytania. Chcą lepiej znać i rozumieć język bez wnikania w jego literature i historie.Takim ludziom odradzam anglistyke.Ani studia ani kursy nie nauczą osoby umiejętności swobodnego posługiwania sie językiem. Tylko trening i praktyka z rzeszą obcych ludzi uczą swobody rozmawiania i zrozumienia rozmówcy. Osoba musi sie tego uczyć poprzez sytuacje z zaskoczenia a nie poprzez lekcyjną reżyserkę. Te rozmowy z obcymi w Anglii nie są reżyserką tylko sytuacjami z zaskoczenia i to właśnie te różne sytuacje uczą języka z każdej strony ( słuchanie, mówienie).Polecam
Reżyserka – to tylko pokazuje, że nie masz pojęcia, jak wygląda anglistyka.
Napiszesz może jakiś wpis o tym jak uczyć się brytyjskiej wymowy nie będąc studentem filologii? 🙂
W wielu tekstach – szczególnie z kategorii wymowy – poruszam temat uczenia się wymowy. Wystarczy poczytać i poszukać.
Odradzam anglistykę, jeżeli ktoś musi mieszkać w mieście, gdzie nie ma wielu firm zagranicznych i perspektyw zawodowych. Pracuję już 17 lat jako nauczyciel i nie jest t praca dla każdego. Zarobki na starcie porównywalne do zarobków sprzątaczek i kasjerów. Później może o ok 500 zł więcej. Można dorabiać lub pracować na zlecenie – tylko przez 9 m-cy dochód. Gdy przychodzi czas, gdy ma się około czterdziestki jest się już wypalonym, z małymi pieniędzmi i braku stabilności. Młodzi ludzie powinni już dzisiaj wyobrazić siebie jako np. 50-, 60- latka uczącego np. na umowie zlecenie w szkole językowej i zastanowić się czy wtedy nadal będziemy w zdrowiu, pełni pomysłów na lekcje i w stanie zainteresować uczniów czatujących na FB podczas zajęć. Taka praca też daje bardzo małe możliwości awansu, a na taki mamy już ochotę, gdy przychodzi dojrzałość. Młodzi ludzie nie patrzcie co będzie tuż po studiach, ale jak zapewnicie sobie pracę i środki na życie na wiek dojrzały i starość. Odradzam też ze względu na dużą ilość anglistów na rynku i popularność angielskiego. To powoduje zmowy cenowe, brak docenienia, złą atmosferę, uczniów uczących się masowo po prostu z zasady, a nie z zainteresowania, co przekłada się na brak satysfakcji z pracy. Dużo moich koleżanek, w tym ja, cierpi po jakimś czasie na depresję. Taka jest rzeczywistość w moim mieście.
O, to przykre, że znalazłaś się w takiej sytuacji! Może warto się przebranżowić albo po prostu wyjechać? Bo piszesz, że taka jest rzeczywistość w Twoim mieście, ale angliści – czy ogólnie filolodzy – mają naprawdę wielkie możliwości rozwoju oraz zawodowe. Trzeba jednak wiedzieć, czego się chce, być przygotowanym do ciężkiej pracy i stałego rozwoju, a także nie narzekać na wszystko i wszystkich dookoła, bo największą konkurencją dla nas nie są inni, a my sami. Sam fakt, że anglistów nie jest mało też wiele nie znaczy, bo tych naprawdę dobrych jest jak na lekarstwo – i oni zawsze będą w cenie. Życzę powodzenia!
Hello.Mam taki oto problem;W tym roku rozpoczynam filologie angielska od podstaw.Mam bardzo nieuprzadkowana wiedze z angielskiego ale ucze sie go od kilku lat sam.Ale nie w tym rzecz.Od 30 lat posluguje sie jezykiem francuskim , Mieszkalem kilka lat we Francji a obecnie od 12 lat jezdze tam jako tlumacz dla firm 2 razy w miesiacu;Mozna powiedziec , ze jestem przesiakniety francuskim.W zwiazku tym 2 kwestie:
1.Chcac cos powiedziec po angielsku automatycznie mam w glowie francuskie slowo.
2.Jesli poswiece sie angielskiemu jak bardzo obnizy sie moj poziom francuskiego i czy te 2 jezyki nie beda mi sie mieszac w glowie?
I jak utrzymac super poziom dwoch jezykow?
P.S; Sorry za brak polskich znakow ale mam francuska klawiature:)
W WSF we Wrocławiu jest opcja język+język z czego drugi język to nauka drugiej filologii obcej od podstaw. W przypadku wybrania specjalności nauczycielskiej nabywa się uprawnienia z obu filologii. Czy to możliwe aby przez 3 lata zrealizować taki program?
Myślę, że jest to możliwe. Ja studiowałem dwie filologie w jednym czasie, żadna nie była od podstaw (a z programem studiów i oceną Komisji Akredytacyjnej warto zapoznać się przed rozpoczęciem studiów).
Uprawnienia uprawnieniami, ale z tego, co rozumiem, te studia kończą się licencjatem. Sprawdź w ustawach, do czego uprawnia taki tytuł z placówki danego rodzaju.
Ja z kolei martwię się o mój poziom w porozumiewaniu się w języku angielskim. Tylko to mnie powstrzymuje przed studiami filologii, że nie będę rozumiał tych wykładów, a jak przyjdzie coś powiedzieć to coś powiem, zatnę się i tyle z mojej przygody. W teorii kocham poznawać ten język, lubię przyswajać coraz to nowe konstrukcje, zwroty i słówka. Matura z podstawy poszła mi nieźle, około 94% będzie, z rozszerzeniem gorzej, bo tylko około 50%. (więc nie wiem jaki jest mój poziom)
Teorii na studiach się nie boję, bo zawsze można sobie na spokojnie przetłumaczyć, ale mówienia się boję. W szkole nie było okazji konwersować w tym języku.
Myślisz, że lepiej zacząć od następnego roku studia, a do tego czasu przygotować się jakimiś solidnymi korepetycjami i kursami z naciskiem na porozumiewanie się?
Sam najlepiej znasz siebie i to Ty powinieneś sobie zadać pytanie, co najlepiej zrobić. Zresztą zapisując się na studia językowe, przystępuje się do testów poziomujących, by ocenić umiejętności, więc warto dowiedzieć się u źródła
Ja obecnie przygotowuję się do CAE, angielskim pasjonuję się od zawsze, mam 23 lata. Jestem również studentką terapii pedagogicznej z elementami socjoterapii. Swój FCE mam już za sobą, dzięki temu certyfikatowi dostała pracę w szkole językowej, która ma świetne kontrakty z wielkimi firmami. Zawsze chciałam uczyć angielskiego, jednak stwierdziłam , że historia języka, kulturoznastwo itp nie są mi potrzebne, kiedy język znam obecnie na dobre B2+. Dlatego mając (oby) certfikat CAE + pedagogike śmiało można uderzać nawet do szkół publicznych. Warto być kreatywnym i ustalić sobie cel . Życzcie mi powodzenia, zakres CAE to kosmos.
Podkreślam, że studia językowe to nie kurs językowy i żaden kurs nie da tego, co studia, a poziom B2 to poziom wejściowy filologii. Tak było przynajmniej za moich czasów, bo teraz wiem, że uczelnie oferują i filologie od zera. Jak? Nie mam pojęcia, to wielka tajemnica (niedo)wiary.
Jeśli chodzi o nauczanie w placówkach państwowych, to z tego, co mi wiadomo, od 2016 roku języków mogą uczyć osoby jedynie legitymujące się co najmniej dyplomem licencjata filologii (ewentualnie innymi studiami wyższymi, przygotowaniem pedagogicznym oraz poświadczeniem biegłej znajomości danego języka), także w przedszkolach, klasach 1-3 i szkołach ponadgimnazjalnych. Warto się zainteresować tym tematem, jeśli nie chcesz marnować czasu i obudzić się z ręką w nocniku.
Witam.
Jestem filologiem angielskim niepracującym w tej dziedzinie.Studia licencjackie oceniam jako jeden wielki niewypał.Dlaczego? A no dlatego,że cała wiedza zdobyta podczas nauki jest teorią.Obszerne słownictwo pasywne,,zaciera się” po ukończeniu studiów,bo człowiek nie używa tych słów w codziennych rozmowach.Jeśli chodzi o nabycie umiejętności praktycznych to ich się nie nabywa.Konwersacji jest bardzo mało i są na poziomie góra intermediate.Rozumiem ze słuchu wiadomości,filmy i piosenki (wiedza pasywna) natomiast nie mam z kim ćwiczyć rozmawiania na temat polityki,religii,sił zbrojnych,astronomii i gospodarki.
Wyjazd do Anglii też mi nic nie dał,bo wielu Anglików nie chciało rozmawiać o rzeczach trudnych o których trzeba mieć szersze pojęcie.Nawet wielu Polaków nie chce poruszać tematyki polityki lub religii.
A bez mówienia od siebie do kogoś na tematy złożone nie nauczymy się ,,mówić”’ lepszym językiem i nie uaktywnimy pewnych słów w swoim zasobie słownictwa.
Z tego co zauważyłam absolwenci filologii angielskiej umieją rozmawiać tylko na tematy życia codziennego.Jak przyjdzie wypowiedzieć się na temat tego — jak oceniamy czasy komuny w Polsce,to zaczyna się dukanie.
Program studiów jest źle ułożony,bo nie naciska studentów na rozwijanie umiejętności mówienia na takim poziomie jakim posługują się wykładowcy.
Pozdrawiam
Hmm… skoro Twoje studia to niewypał, to czemu zdecydowałaś się je kontynuować? Nie lepiej było przerwać i albo zmienić uczelnię, albo kierunek? Z programem studiów można się zapoznać jeszcze przed studiami, więc warto to wziąć pod uwagę przy wyborze odpowiedniej ścieżki edukacji. Ja z mojego wyboru jestem bardzo zadowolony – nie było łatwo, ale było warto. Teorii mieliśmy dużo, owszem, ale praktyki jeszcze więcej, a stypendium w Wielkiej Brytanii stanowiło ukoronowanie moich studiów.
Cześć.Moja córcia zdała dobrze maturę rozszerzoną i dostała się na filologię angielską (studia dzienne).Niestety córcia była zszokowana poziomem słownictwa jakim operowali wykładowcy podczas zajęć. Córcia ciągle siedziała nad słownikami bo oni mieli czytać angielskie lektury i tłumaczyć amerykańskie Newsweeks.Poza tym była męczona strasznie obszerną gramatyką.Podobno te 16 czasów było rozłożone na czynniki pierwsze i tego narobiło się tak dużo że ona gubiła się w tym wszystkim. Dodatkowo córcia co chwilę zakładała nowy zeszyt z nowymi słówkami i końca nie było.Ona przez 3 lata studiów zapisała 20 grubych zeszytów z samymi słówkami.Ich wykładowczyni powiedziała że poziom języka jest mierzony ilością słów jakie zna student i ta kobieta wymagała od nich znajomości olbrzymiej ilości słów. Córcia siedziała po nocach, wkuwała nowe słownictwo i płakała bo te słowa myliły jej się bo były podobne a niby inne np.late,lately,latent, later,lateral,latest. Normalnie idzie zwariować! Po trzech latach nauki córcia została licencjatem filologii angielskiej ale powiedziała że żałowała zmarnowanego czasu na tej nauce. Córcia uważa że 50% słownictwa nauczonego podczas studiów jest kompletnie nieprzydatne w życiu.Nawet jeśli zostałaby nauczycielką w liceum to te 50% słownictwa poznanego na studiach nie zostałoby wykorzystane podczas nauki młodzieży bo program nauczania obejmuje słownictwo tylko do poziomu niższy advanced.Nauczyciele nie mogą uczyć w liceum słownictwa na poziomie proficiency.Czyli córka by nie używała w pełni wiedzy że studiów.Wiedza nieużywana jest zapominana.Dlatego córcia pyta:,,po jaką cholerę wkuwałam aż takie olbrzymie ilości słów.Po co wykładowcy zaśmiecają umysł studentom tyloma ilościami słówek?Po co to komu? Według córci to strata czasu i energi na tak olbrzymie slownictwo potrzebne tylko do głupich zaliczeń.W realu każdy ma w nosie te słówka i ludzie szukają skrótów i szybkiego dogadania się.Dlatego córcia ukończyła anglistyke ale uważa że do celu uczenia licealistów wcale nie trzeba kończyć anglistyki tylko wystarczyłby kurs angielskiego na poziomie advanced.Licealistom nie można wykładać słownictwa wyższego niż poziom advanced więc nauczyciel angielskiego wcale nie musi mieć studiów.Studia anglistyczne są potrzebne tłumaczom lub komuś kto chce zostać wykładowcom na uczelni.Inaczej to zawracanie sobie głowy wkuwaniem rzeczy nieprzydatnych. Pozdrawiam
Przykre, bo córka poszła na studia, nie mając pojęcia o wybranym kierunku; ewidentnie pomyliła studia językowe z kursem językowym. To, że na anglistyce uczy się rzeczy nieprzydatnych z punktu widzenia laika, nie oznacza, że są one nieprzydatne w życiu. Poza tym trzeba być naprawdę zadufanym w sobie, by z własnej perspektywy twierdzić, co się komuś innemu przyda w życiu, a co nie, więc zwyczajnie się mylisz, mówiąc o rzekomym zaśmiecaniu. Myślisz, że przyszli lekarze uczą się tej całej łaciny na studiach, by nią później władać? Nie. Oni nawet z tego nie korzystają w pracy. Chodzi przede wszystkim o ćwiczenie pamięci. Tak samo jest na studiach językowych, żeby później nie dukać, a mówić płynnie i nauczyć się myśleć w innym języku oraz postrzegać świat przez pryzmat tego języka, a nie swojego pierwszego języka. Imersja, praktyka i jeszcze raz imersja. A jeśli nawet będąc na studiach córce myliły się słowa typu „late”, „latent”, „lately” czy „latest”, to tylko znak, że miała za niski poziom na wejściu. To są problemy ze szkoły podstawowej, braki i niedociągnięcia z poziomu podstawowego, nie na poziomie studiów językowych. No ale za własne błędy się płaci!
Zupełnie nie zgadzam się z Pani córką. Pierwsza kwestia jest taka, że nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jakie słówko się pojawi. Wystarczy, że jakiś uczeń posłucha piosenki czy obejrzy filmik na Tik-Toku i przyjdzie zapytać nas o znaczenie danego słowa. Ponadto w polskim systemie edukacji istnieje coś takiego jak matura na poziomie dwujęzycznym (poziom C1 w przybliżeniu) i z tego, co pamiętam, to każdy uczeń może zdecydować się do niej przystąpić niezależnie od typu klasy czy szkoły. Jak się do niej przygotowywałam, to jeden z tematów rozprawki obejmował kolonizację Marsa.
Należy też dodać, że studia filologiczne mają podstawowe komponenty, które są takie same dla wszystkich specjalizacji i muszę odpowiedzieć na potrzeby osób, które obiorą różne ścieżki w życiu. Z tego względu bardzo jest mi szkoda tego, że kolegia nauczycielskie zostały zlikwidowane, bo wtedy można by lepiej dostosować program do potrzeb konkretnej grupy studentów.
Poza tym trzeba przyznać, że jest rozdźwięk pomiędzy wymaganym poziomem (B2) a wymaganiami na studiach. Osoba, która zna język na tym poziomie z dużym prawdopodobieństwem będzie miała problem z czytaniem literatury czy tekstów naukowych w tym języku. Tylko, że program studiów jest zazwyczaj dostępny i można sprawdzić wcześniej, czy spełnia nasze oczekiwania.
Zatem widzę konkretne problemy, z którymi musiała zmierzyć się Pani córka, ale mam duże wątpliwości, czy zmiany, które chciałaby wprowadzić, mają sens.
PS Pewnie mój własny przypadek jest rzadkością, ale w wypracowaniach w liceum wrzucałam archaiczne słówka (np. „verily”), aby sprawdzić reakcję nauczyciela. W tym samym okresie zdałam maturę dwujęzyczną (97%) i CAE (A), zatem mój poziom był bliski C2. Oznacza to, że miałabym wyższy poziom niż mój nauczyciel, gdybyś przyjęli zasady proponowane przez Pani córkę.
Od dłuższego czasu zastanawiam się nad filologią angielską… od zawsze chciałam pracować jako nauczyciel i zarażać innych miłością do tego języka + praca jako tłumacz przysięgły… martwią mnie jednak zarobki.. „na rynek wejdę” dopiero za +/- 7 lat, więc do tego czasu może się wiele zmienić.. rozważam również psychologię/socjologię, ponieważ bardzo interesuje mnie człowiek i jego zachowania.. nie mam pojęcia co lepsze..
MagdalenO, przeżywam to samo. Rozważam pomiędzy psychologią a filologią. Wszyscy straszą, że po filologii nie ma pracy , a jak już jest to za marne pieniądze. Może warto spróbować + robić drugi sprecyzowany kierunek, który by poszerzyl horyzonty jak np. zarządzanie czy administracja 🙂 ciężki wybór
Hej Bardzo rzetelny artykuł i dobrze ukazuje pewne aspekty anglistyki. Jestem po anglistyce. Aktualnie pracuje w biurze tłumaczeń. Po tym kierunku dużo znajomych skończyło w wielu znanych markach czy to w pracy biurowej czy jako tłumacze. Warto!
Dziękuję za artykuł:) skończyłam filologię i uważam, że są tą niesamowicie rozwijające studia w wielu dziedzinach i co więcej, przydatne 🙂
Z tego co ja pamiętam że studiów, to ja pamiętam też historię, kulturę i literaturę USA
Czy wyklady z pedagogiki I dydaktyki tez mieliscie, jesli mieliscie, po angielsku?
Ja studiowałem translatorykę, więc nie miałem z tego zajęć na studiach dziennych. Miałem je natomiast na zaocznych studiach pedagogicznych – dydaktyka była prowadzona po angielsku, a pedagogika po polsku.
A ja studiuję i bardzo żałuję że wybrałam się na te studia. I nie zgodzę się ze stwierdzeniem że to co studenci uczą się przez kilka lat można ogarnąć dużo szybciej, chodzi mi tu o rzeczywistą naukę języka której jest bardzo mało na filologii. Prawie nic się nie rozmawia. Idąc na 3 rok studiów ciężko mi swobodnie mówić zastanawiam się jak coś powiedzieć nie przychodzą mi do głowy słówka a według ocen jestem przecież bardzo dobrą studentką ze średnią powyżej 4,3 , do tego kucie na pamięć przedmiotów –
teoria – morfologia, składnia jest bez sensu. Każdy kto chce się nauczyć żywego języka i lubi angielski to odradzam studia filologiczne
To strasznie współczuję, bo filologia to z definicji kierunek bardzo praktyczy. Nie rozumiem jednak, po co dalej to ciągniesz. Raczej nie zmienisz tego, że uczelnia jest beznadziejna (ciekawe, jaką ocenę dostała jej filologia od Komisji Akredytacyjnej), ale możesz zmienić uczelnię, bo z tego, co mówisz, zwyczajnie tracisz czas, którego nikt Ci nie zwróci, a pretensje będziesz mieć mogła tylko do siebie.
Jak zaczniesz uczyc to zrozumiesz, ze składnia nie jest bez sensu. Dla mnie to jeden z przedmiotów, który w praktyce jest mi najbardziej potrzebny i dopiero teraz go doceniam.
Jeśli ktoś nie rozumie wagi składni, to zwyczajnie nie pojmuje, czym jest język i na czym polegają studia językowe. Z takim podejściem powinno się wybrać kurs językowy.
A co sądzisz o kierunku Angielski w biznesie i w turystyce, na którym studia są po angielsku? Warto? Znasz kogoś kto skończył tego typu kierunek? Czy lepiej iść po prostu na anglistykę?
Nie znam. Nie sądzę też, że to kwestia lepszych czy gorszych studiów, bo to całkiem inne kierunki (wystarczy porównać plan studiów). Trzeba zastanowić się, na czym nam zależy i co chcemy robić, a następnie iść wybraną ścieżką.
Sama aktuanie studiuję język angielski.Nie żałuję absolutnie,że wybrała się na te studia. Jednak to co spotkałam na studiach zupełnie różni się z wyobrażeniem nauki angielskiego jaką sobie wyobrażałam jak sie na nie wybierałam 😉
Jest zdecydowanie trudniej niż sądziłam. I student na 1 rokku jest rzucany praktycznie na głeboką wode. Tak było właśnie u mnie.
Ja również studiowałam anglistykę i mogę przebierać w ofertach pracy, naprawdę jedna z najlepszych decyzji w moim życiu 🙂
tak? to bardzo ciekawe. i jakie są to oferty? z których skorzystałeś?
Najlepsze w tych studiach jest to, ze poznajesz kulturę i literaturę Anglii. 🙂
O, tak, to bardzo ważne. 🙂
Ja zaczęłam filologię angielską jako drugi kierunek i nie narzekam na brak pracy, a dodatkowo dorabiam sobie na korepetycjach.
Jestem niemal przekonany, że chce studiować Filologię – co prawda nie angielską ale rosyjską ale filologie 😀 . zdaje sobie sprawę z „powagi” takich studiów i jestem przygotowany na cieżką pracę. Ale z tymi studiami jest tak jak ze wszystkim – jeżeli ktoś naprawdę chce to robić i uczciwie się do tego przykłada to mu to wyjdzie. Nie rozumiem ludzi, którzy studiują, że studiować. bez pomysłu na siebie daleko się nie zajdzie – to znaczy gdzieś się zajdzie ale najprawdopodobniej będziemy wtedy sfrustrowani. Wierzę że studia filologiczne pomogą mi „w życiu” i nie bede żałował tej decyzji 😀 Pozdrawiam 😀
W takim razie życzę wytrwałości i sukcesów! 🙂
Wszystkie filologie wyglądają podobnie, ale filologia angielska jest chyba tą nietypową – bo z jednej strony każdy niby zna angielski, ale jak przychodzi co do czego to okazuje się, że ten język to niezgłębiona kopalnia gramatyki i leksyki. Kiedyś myślałam o filologii angielskiej, ale skończyłam na politologii :). Ale znam osoby z filologii angielskiej z Krakowa. Może kiedyś…zaocznie. Dzięki za artykuł!
„w ofercie niektórych uczelni można spotkać studia językowe od podstaw z wakacyjnymi kursami przygotowującymi. Jakoś tego nie widzę”
Zgadzam się w stu procentach – myślę, że łatwiej już uwierzyć w sens rocznych kursów przygotowawczych, ale przy obecnym niżu demograficznym wiele uczelni zawiesiło poprzeczkę wyjątkowo nisko.
„Częstym błędem w odniesieniu do studiów językowych jest myślenie, że na filologii uczymy się języka od strony teoretycznej; języka książkowego, pięknego, literackiego, którym nikt poza filologami się nie posługuje.”
Prawda, choć przynajmniej do niedawna były jeszcze w Polsce uniwersytety, które mocno stawiały na teorię, język literacki i podejście typowe dla znanej osobom na specjalizacji nauczycielskiej metody gramatyczno-translacyjnej.
Metoda gramatyczno-tłumaczeniowa ma swoje zalety, sam z niej korzystam podczas nauki. Biorę to, co z niej najlepsze, i łączę z tym, co najlepsze z metod kognitywnej oraz konwersacyjnej. W nauce stosowanie jednej metody jest zwykle nieuzasadnione (choć zdarza się, że jednak jest pożądane).
Uczelnie się języków przynosi bardzo dużą korzyść, a studia anglistyczne dają możliwość poznania języka z każdej strony. Swoją droga, bardzo ciekawy wpis 🙂
Też uważam, że zgłębianie języków obcych daje wiele wymiernych korzyści.
Jeśli będziesz kandydował na ministra, to będę głosować, bo ja też uważam,że Erasmus powinien być obowiązkowy 😉
Tylko czekać, aż nas znienawidzą ci, którzy nie byli… Oh well, haters gonna hate, potatoes gonna potate! XD
Ciekawy artykuł, ciekawe odpowiedzi. Podzielę się kilkoma refleksjami, nie wiem czy trafnymi, ale moimi…
Ja zaliczyłem rok filologii i wyjechałem za ocean. Tam mieszkałem 20 lat, niedawno wróciłem.
Tak, jeśli się człowiek zaczyna uczyć języka później niż 10 rok życia i do tego nie w kraju, gdzie się tego języka używa powszechnie, to przydaje się bardzo ta teoria: fonetyka, składnia itd. W przeciwnym razie się używa „natywnych” nawyków do wyuczonych słówek… i to nie działa. Sądzę, że jeśli ktoś nie zamierza wyjechać i spędzić trochę czasu w anglojęzycznym kraju, to ma znikome szanse na opanowanie języka i taka anglistyka to pewnie najlepszy pomysł by mu/jej to umożliwić lub do tego celu przybliżyć.
Jeśli chodzi o rynek pracy, to mnie się ogólnie wydaje, że ponieważ świat się globalizuje tak szybko i angielski jest taaaki ważny, to każdy Polak, przynajmniej jak największa liczba, powinna ten język opanować, takim sposobem jak to możliwe. Jeśli ktoś nie zamierza spędzić minimum roku w anglojęzycznym kraju i być w sytuacji, gdzie MUSI się tym językiem posługiwać by przetrwać, to myślę, że anglistyka, to świetny pomysł. Coś bardziej rynkowego można sobie dorobić na II stopniu, podyplomówce itd. Człowiek całe życie się uczy. A podstawy jakie daje anglistyka, moim zdaniem, w ciągu najbliższych dekad przydadzą się każdemu, bez względu na trajektorię kariery.
Pozdrawiam. 🙂
Ktoś, kto potrzebuje języka do pracy, a jest np. lekarzem czy spawaczem, nie pójdzie na anglistykę, bo to się mija z celem – studia językowe to nie kurs językowy. Jeśli jednak ktoś chce studiować język obcy zagranicą, to i tak będzie się uczył fonetyki, składni i innych tego typu zagadnień, bo właśnie na tym polegają te studia, a ta wiedza – może wbrew pozorom – bardzo się przydaje. 🙂
Szanowny Autorze, dziękuję za odpowiedź. 🙂
1. Miałem wrażenie, że artykuł jest skierowany bardziej do osób, które zawodu jeszcze NIE mają, a nie do już wykwalifikowanych spawaczy czy lekarzy.
2. Sam znam kilka osób po anglistyce na całkiem fajnych etacikach w korpo tylko dzięki temu, że się dogadują. Więc opcje dyplomowanego „anglisty” nie ograniczają się do nauczania i tłumaczenia.
3. Boimy się Ruskich. Mamy różne nieprzyjemne przejścia historyczne z Niemcami. Tak samo jak oni z Francją czy starożytnym Rzymem, Francuzi z Anglikami, Włosi z Austryjakami i tak w nieskończoność. Od stuleci nacje Europy się nawzajem tłukły i gnębiły. Reszta świata podobnie. Jedną z przyczyn mógł być brak wspólnego języka. Sądzę, że taka ogólnoświatowa jedność i integracja jest bardziej prawdopodobna gdy wszyscy tak samo „gęgają”. Dlatego też zależy mi na tym, by jak najwięcej Polaków, jak najszybciej opanowało światowy język. Sądzę, że ograniczanie kwestii tylko do tego „czy mi to pomoże znaleźć pracę wciągu najbliższych 3-5 lat” jest krótkowzroczne. A co za 10, 20, 30 lat? Jak sobie będziemy radzić z bezpieczeństwem, postępującą techniką czy gospodarczo, jeśli nie będziemy się w stanie ze światem dogadać?
Anglistyka na pewno nie jest dla wszystkich, ale moim zdaniem, im więcej tym lepiej.
Pozdrawiam 🙂
Co do punktu trzeciego, to nie chciałbym by w Europie była taka sytuacja gdzie języki narodowe zanikną, a wszyscy będziemy mówić po angielsku (no i też o który angielski i o jaki wariant wymowy chodzi, bo przecież język ten nie jest jednolity?). Jest tyle piękniejszych języków niż angielski, dlatego taka wizja jak Twoja, mam nadzieję, nigdy się nie spełni.
A integracja? Już widzę jak narody porzucają swe języki na rzecz angielskiego… Chyba ktoś musi mieć spore kompleksy i poczucie niższości, by miał to robić.
Nie wiem, gdzie to wyczytałeś, ale ja nigdzie o tym nie piszę – to tak a propos kompleksów i projektowania na innych swoich.
Jestem kobietą która nigdy nie da sobie dmuchać w kasze.Dlatego będę szczera.Filologia angielska jest stratą czasu.Teraz filologów jest na pęczki.Od wyboru do koloru.W każdym nawet małym miasteczku znajdzie sie tłumacza,nauczycieli angielskiego w podstawówkach i szkołach średnich i w szkołach językowych a korepetytorów to jest cała sterta ogłoszeń w internecie i to tylko z jednego małego miasteczka pod Warszawą.A co dopiero anglisci z Warszawy Krakowa Łodzi Poznania Gdańska itd.To jest rój specjalistów.Po ci Polsce tyłu pseudo znawców angielskiego którzy nawet nigdy nie byli w Anglii.Postudiowali sobie ten język za polskimi murami u zgrywają znawców angola.I to jest najśmieszniejsze.To tak jakby chinka która studiowała język polski w Chinach chciałabym nagle być szpecem od polskiego a nigdy nie była w Polsce.
Poprawka: strata czasu dla Ciebie i według Ciebie, ale to tylko Twoja osobista opinia, która brzmi trochę jak prywatny zawód, a nie obiektywna obserwacja. Zgadzam się jednak, że na filologiach wszelkiego rodzaju wyjazd z granicę do kraju z danego obszaru językowego powinien być obowiązkowy, a nie opcjonalny.
Ja również obawiam się braku pracy. Mój kolega który skończył ten kierunek musiał naprawdę długo szukać pierwszych zleceń, a konkurencja rośnie z każdym dniem.
Planuję od października pójść na filologię angielską, z pasji, nie wyobrażam sobie studiowania czegoś innego. Myślę o specjalizacji translatorycznej.
Ale mam pytanie: jak wygląda sytuacja na rynku pracy? Czy po tych studiach mam szansę na dostanie dobrej pracy?
Z góry dziękuję, pozdrawiam
Sytuacja na rynku jest, niestety, niewesoła pod tym względem, że psują ją nieprofesjonaliści. To, że biuro tłumaczeń w procesie rekrutacji żąda bezpłatnej próbki tłumaczenia, jeszcze zrozumiem, ale niekiedy i klienci indywidualni się ich domagają – jakby mieli jakieś podstawy do weryfikacji poprawności tłumaczenia.
Aktualnie nie współpracuję z żadnym biurem tłumaczeń, bo mi przestały odpowiadać oferowane stawki, ale na szczęście nie narzekam na brak pracy, choć wszystkich zleceń jak leci nie przyjmuję, oczywiście, bo nie na wszystkim się znam. Wiem jednak, że wiele osób wybierze tańsze usługi u np. studenta czy niefilologa, bo dla nich liczy się tylko cena, a nie jakość. Jeśli jednak kogoś nie interesuje, skąd różnica typu 10 lub 40 złotych za stronę rozliczeniową, to ja zostawię to bez komentarza. 😉