Filtry, opalanie i rak skóry

Gdy sobie tak siedzicie i czytacie mądrości, którymi się dzielę ze światem, to właśnie w tej sekundzie słońce pali Wam mózgi szkodliwym promieniowaniem ultrafioletowym (ultraviolet radiation), no chyba że jesteście gdzieś schowani, to wtedy nie, ale raczej całego życia wewnątrz jednego budynku nie spędzicie.

Promieniowanie ultrafioletowe, które nas dzisiaj interesuje, to UVA oraz UVB. UVA cechuje się długimi falami (long waves), które nie są pochłaniane przez warstwę ozonową (the ozone layer), a UVB to fale średniej długości (medium waves), które przez warstwę ozonową są w większości absorbowane. Jak wpływają na nas oba rodzaje promieniowania? UVA penetruje tkanki głębiej, przyspiesza starzenie (aging) i powoduje zmarszczki (wrinkles), odpowiada też za szybką zmianę koloru skóry, a UVB skutkuje poparzeniami słonecznymi (sunburns). Oba rodzaje mogą wywołać nowotwór złośliwy.

Pragnę tutaj zwrócić uwagę na polską i angielską terminologię, często zresztą myloną. Nowotwór złośliwy (cancer) często uważa się za tożsamy z rakiem (carcinoma). W rzeczywistości rak jest jedną z jego postaci, a konkretnie nowotworem złośliwym tkanki nabłonkowej (epithelial tissue). Każdy rak jest nowotworem złośliwym, ale nie każdy nowotwór złośliwy to rak. Jeśli chodzi o raka skóry, to wyróżniamy jego trzy główne rodzaje: rak podstawnokomórkowy (basal-cell carcinoma), rak kolczystokomórkowy (squamous-cell carcinoma) i czerniak (malignant melanoma).

Słońce jest niezbędne do życia, to pewne, ale i bywa zabójcze. Pamiętacie Ikara? On też kiepsko skończył. Mam więc zamiar rozprawić się z mitami odnośnie filtrów przeciwsłonecznych (sunscreens) i opalania (tanning), jednocześnie wtłaczając w Wasze głowy przydatne słownictwo.

Mogę sobie darować stosowanie filtrów, bo jestem lisek chytrusek.

Wiele osób uważa, że nie musi stosować filtra przeciwsłonecznego, bo nie wygrzewa się w słońcu (bask in the sun). Tymczasem szkodliwe promieniowanie ultrafioletowe penetruje zarówno chmury, jak i ubrania oraz szyby. Podobnie osoby o ciemniejszej skórze powinny stosować filtry, bo choć są mniej podatne na poparzenia, nikt nie jest w pełni na nie odporny (resistant) i każdego może dopaść wredny tandem UVA z UVB. Zresztą, jak napisałem nieco dalej, to, że się nie poparzymy, wcale nie oznacza, że jesteśmy bezpieczni.

Wszystkie filtry są takie same. Syf, zło i promocja numerologii.

To jak stwierdzić, że wszyscy mężczyźni są tacy sami. Lub kobiety. No nie są, to chyba oczywiste? Na opakowaniu filtrów widnieje zawsze informacja o tajemniczym SPF, co jest niczym innym jak tylko czynnikiem ochrony przeciwsłonecznej (sun protection factor). Należy kupować te, które mają SPF minimum 20, choć niektóre środowiska naukowe sugerują SPF 30. Na opakowaniu koniecznie powinna widnieć informacja, że ochrona obejmuje spektrum UVA oraz UVB. Smarujemy się też cały rok, a nie tylko od słonecznego święta. Chociaż nie, skłamałem Wam prosto w ekran: czy unikanie słońca jest obowiązkowe, czy nie, mówi nam indeks UV (UV index). Indeks ten to międzynarodowy poziom pomiaru promieniowania ultrafioletowego, który przyjmuje wartości od 0 do 16, aczkolwiek w praktyce za poziom maksymalny dla organizmów żywych w większości globu uważa się 11, bo 16 oznacza bodajże spalenie naszej planety przez wybuch słońca, a tu żadne filtry nie pomogą. Chronić się należy jeśli indeks przyjmuje wartość 2 lub więcej, a wiecie, kiedy ma wartość mniejszą niż 2? Głównie w nocy. Jedno jest pewne: wartość SPF poniżej 20 ma charakter paprotki na oknie. Ładnie wygląda, ale niczemu to to nie służy.

Filtry słoneczne to szatan w czystej postaci. Są toksyczne i śmierdzą kupą.

Wiele filtrów zawiera składniki, które wchłaniają się w skórę i chronią ją w ten sposób, że absorbują promieniowanie ultrafioletowe. Chemia chemią, ale nie każda jest szkodliwa. Zresztą człowiek to jedna wielka fabryka chemiczna. Nie ma żadnych badań, które miałyby zapewnić jednoznaczne dowody na szkodliwość filtrów przeciwsłonecznych. Poza tym nawet jeśli ktoś wie lepiej od naukowców z np. Światowej Organizacji Zdrowia (the World Health Organization), może postawić na filtry fizyczne, czyli takie, które zawierają np. dwutlenek tytanu (titanium dioxide) lub tlenek cynku (zinc oxide). Metale te tylko osadzają się na skórze, tworząc barierę odbijającą promienie UV, i są bezpieczne, a stosuje się je także w kosmetykach dla dzieci. A na fetor nic nie poradzę. Trzeba się niekiedy myć.

Naturalna, zdrowa opalenizna jest najlepszą ochroną przeciwsłoneczną.

Przede wszystkim nie ma czegoś takiego jak “zdrowa” opalenizna. To oksymoron na zasadzie “żywe trupy”. Opalenizna (tan) jest pewną formą ochrony skóry przed szkodliwym promieniowaniem, ale należy spojrzeć na temat nieco szerzej. Gdy skóra poddana jest promieniowaniu UV, aktywują się melanocyty (melanocytes), które produkują melaninę (melanin), czyli barwnik, który nadaje nam ten chorobliwie zdrowy kolor. Gdy tylko komórki te zaczynają działać, ich DNA może zacząć mutować, co zwiększa ryzyko zachorowania na raka. Nadmierna ekspozycja (overexposure) skutkuje silniejszą opalenizną, ale kosztem komórek skóry, która zaczyna odpadać kawałek po kawałku (slough off), gdyż została spalona. Na śmierć.

Solarium jest bezpieczniejsze od opalania na słońcu.

Jest, ale wręcz przeciwnie. Solaria (sunbeds) bombardują tkanki ogromną ilością promieniowania UVA, by szybko była widoczna zmiana w kolorze skóry z “jestem słowiańskim dziecięciem” na “z węglem za pan brat”. Źródło promieniowania nie ma tu nic do rzeczy i jeśli tylko nasz nowy skwarkowy imidż jest skutkiem poddania się promieniowaniu UV, o bezpieczeństwie nie może być mowy.

Brak poparzenia słonecznego to brak ryzyka zachorowania na raka.

Poparzenie słoneczne to sygnał, że skóra została uszkodzona przez promieniowanie UV, na co odpowiedziała zapaleniem (inflammation). No wiecie; czerwień, ogień, pali, piecze… Można się domyślić. Uważa się nawet, że każde poparzenie kilkakrotnie zwiększa szansę wystąpienia raka skóry. Promieniowanie to może jednak uszkadzać tkankę i bez poparzenia, które jest skutkiem ubocznym niewłaściwej ekspozycji.

Słońce to jedyne źródło witaminy D, a bez niej zemrzemy jak dinozaurowie.

Pomijając błąd logiczny, trochę to jak z wegetarianami i białkiem, które według zażartych mięsożerców ściągają chyba z kosmosu. Owszem, organizm produkuje witaminę D w odpowiedzi na działanie UVB, a witamina ta jest niezbędna, byśmy się nie rozpadli na kawałki. Jest wszak potrzebna do prawidłowego funkcjonowania układu kostnego (the skeletal system) oraz układu odpornościowego (the immune system). Niemniej słoneczko nie jest ani jedynym, ani nawet najlepszym źródłem witaminy D. Mamy inne, które nie grożą nam spopieleniem: tłuste ryby (fatty fish), jajka (eggs), wątróbka (liver), produkty mleczne (dairy products), naturalne soki (juices) i… suplementy diety (supplements).

Be vigilant. Protect yourself. Stay healthy.

Te i inne słówka dostępne są też w mojej klasie na platformie Quizlet (instrukcja obsługi wraz z przeglądem ćwiczeń znajdują się we wpisie Quizlet: platforma do nauki słownictwa).

 

Źródła:

American Cancer Society
http://www.cancer.org/cancer/news/features/deadly-myths-about-skin-cancer (dostęp: 18.04.2016)

BuzzFeedNews
http://www.buzzfeed.com/virginiahughes/outrageous-tanning-myths#.jsLKRe2vY (dostęp: 18.04.2016)

CBC News
http://www.cbc.ca/news/health/sunscreen-myths-debunked-1.3140370 (dostęp: 18.04.2016)

WebMD
http://www.webmd.com/beauty/sun/tanning-myths-whats-true-whats-hype
(dostęp: 18.04.2016)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *