O mitach miło się czyta, ale jeśli zaczynamy w nie wierzyć, stają się jak choroba weneryczna; zarażamy nimi innych i nie jesteśmy w stanie normalnie funkcjonować, bo choć może na zewnątrz tego nie widać, każda próba zbliżenia się do innych skutkuje szokiem. Lekarstwo? Wrząca herbata prawdy, którą zawsze chętnie wylewam ludziom na twarz.
Rzeczownik ‘money’ jest zawsze niepoliczalny.
Chyba każdy słyszał, że rzeczownik money jest niepoliczalny, co oznacza, że nie posiada żadnej liczby. Choć w języku polskim mamy słówka „pieniądz” i „pieniądze”, o tyle w języku angielskim taka sytuacja nie ma miejsca. Tylko czy aby na pewno? Z jednej strony tak, bowiem money jest niepoliczalnym rzeczownikiem wtedy, gdy oznacza what you earn, save, and use to pay for goods. Niemniej istnieją aż dwie wersje tego rzeczownika w liczbie mnogiej, a każde posiada nieco inne znaczenie.
- Monies to bardzo formalny ekwiwalent money. Jak formalny? Ano tak, że nawet w dokumentacji finansowej rzadko się pojawia.
- Moneys to również formalny rzeczownik, ale oznaczający „sumy pieniędzy”. Można go spotkać w różnego rodzaju umowach.
Więc tak, money jest wyrazem niepoliczalnym, jeśli tylko oznacza „pieniądze”, co nie przeszkadza mu przyjąć jednej z dwóch liczb mnogich, otrzymując nowe znaczenie. Dlatego tak ważne jest podczas nauki rzeczowników sprawdzenie ich policzalności oraz liczby, bo w naprawdę wielu przypadkach zmiana policzalności czy liczby rzeczownika pociąga za sobą zmianę jego znaczenia. Zagadnieniu temu poświęciłem serię Znaczenie rzeczownika a jego liczba.
Nie należy kończyć zdań przyimkami.
Polakom może ta „reguła” nie jawi się jako mit, ale rodowici Brytyjczycy znają ją aż za dobrze. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie pewien szkopuł: to perfidne kłamstwo sięgające mniej więcej XVII wieku, kiedy to wielu pisarzy (z Johnem Drydenem na czele, uwierzycie?!) chciało wcisnąć język angielski w sztywną formę gramatyki łacińskiej. Takiego wuja! W bardzo wielu sytuacjach unikanie umieszczenia przyimka na końcu zdania skutkuje albo nienaturalnym brzmieniem, albo ekstremalną formalnością, albo zwyczajnie kiepskim angielskim.
- You have much about which to be happy.
To zdanie jest zbyt formalne i nikt normalny tak nie powie. Zdecydowanie lepiej powiedzieć You have much to be happy about lub bardziej kolokwialnie You have a lot to be happy about. - Lied to he had been, so he left.
To po prostu zły angielski. Jak zły? Tak zły, że tylko Mistrz Yoda mógłby tak rzec, a wszyscy inni powiedzą He’d been lied to, so he left. lub nawet He was lied to, so he left. - For whom is this letter?
Znów bardzo formalne zdanie i choć technicznie nie jest błędne, to naturalniej by brzmiało Who is this letter for?. - We’re broke, but we’ve been to so many exotic places.
Nic z tym zdaniem nie jest źle, aczkolwiek wersja np. We’re broke, but think of all the exotic places we’ve been to jest zdecydowanie bardziej emfatyczna.
Przykłady można mnożyć w nieskończoność, więc powiem tylko, że w czterech sytuacjach zakończenie zdania przyimkiem jest lepszym wyjściem niż upychanie go do tradycyjnej pozycji przed dopełnieniem, którą zawsze zajmuje, owszem, ale w łacinie. Mowa o:
- konstrukcjach biernych (I was laughed at zamiast Laughed at I was)
- konstrukcjach bezokolicznikowych (He had no one to talk to zamiast He had no one to whom to talk)
- zdaniach względnych (She displayed the manners she’s known for zamiast She displayed the manners for which she’s known)
- pytaniach otwartych (What music are you interested in? zamiast In what music are you interested?)
Dodatkowo mówi się o zdaniach kończących się przyimkami pochodzącymi od phrasal verbs, czyli czasowników złożonych (np. Cheer up!, He was voted off bądź Did you throw it away?), ale tu sprawę komplikuje nieco samo pojęcie przyimka, który… wcale przyimkiem być nie musi, o czym rozpisałem się w potężnej pod względem teoretycznym serii Phrasal verbs, czyli angielskie czasowniki złożone. Dorzucę jeszcze, że nie powinno się kończyć zdań przyimkiem, jeśli zdanie jest nadal poprawne po usunięciu takiego przyimka, dlatego wszechobecne i do bólu kolokwialne Where are you at? jest błędne, choć brzmi śmieszne.
Zaimek ‘whose’ stosujemy jedynie w odniesieniu do osób.
Wrong, bitch! Pewnie, może i whose pochodzi od who, które stosujemy do mówienia o ludziach, ale bezrefleksyjne stosowane of which, za którym opowiadają się osoby nieznające praktycznego języka, brzmi pretensjonalnie.
- The car whose headlights are damaged needs fixing.
Zdanie jest ładne, zgrabne i przyjemne tak dla oka, jak i ucha. - The car the headlights of which are damaged needs fixing.
Gwałt na zmysłach, poczuciu estetyki i wyczuciu stylu.
Forma of which jest staranna, niemalże literacka, i stosowana z odpowiednim natężeniem potrafi dopieścić tekst. Jeśli jednak zapaćkamy nią każde zdanie, jej delikatne piękno zamieni się w toporną groteskę.
W bezokolicznikach nie wolno oddzielać ‘to’ od czasownika.
Gdy mamy do czynienia z tak zwanym pełnym bezokolicznikiem, teoretycznie nie powinniśmy nic (a konkretnie żadnego przysłówka) wpychać między cząstkę to a sam czasownik, bo tak się nie robi. A gdzie? A w łacinie. Szkoda tylko, że gieniuś, który na to wpadł, nie zauważył, że łacińskie bezokoliczniki wyglądają i funkcjonują nieco inaczej. No i że to w ogóle taki trochę inny język. Znacie Star Treka? Tam mówią to boldly go where no man has gone before, co ma być błędne, a nie jest – i nikt już nawet nie wyobraża sobie, by powiedzieć inaczej.
- John used to secretly take her money można by przerobić na John used secretly to take her money.
- You have to totally give yourself in można by przerobić na You totally have to give yourself in.
Często jednak takie próby sztuczne podporządkowania angielskiej gramatyki gramatyce innego języka jest na tyle karkołomne, że zdanie zwyczajnie traci naturalność, jest sztywne i bezużyteczne jak złamany wibrator bez baterii. Co więcej, jako że angielskie przysłówki są dość ruchome, poszanowanie lub złamanie reguły niestosowania rozdzielonego bezokolicznika może zmienić znaczenie zdania, przesuwając jego punkt ciężkości.
- You really need to help me oznacza, że naprawdę musisz mi pomóc, bo bardzo tej pomocy potrzebuję.
- You need to really help me sugeruje z kolei, że pomoc musi być ogromna.
Niektóre zdania podporządkowane regule są niejasne, bo pozycja przysłówka nie wskazuje, który czasownik jest modyfikowany.
- The people will be asked quietly to evacuate.
Reguła zachowana, no tylko czego tyczy się przysłówek: will be asked czy evacuate? - The people will be asked to quietly evacuate.
Reguła złamana, dzięki czemu wiemy, że ludzie zostaną poproszeni o spokojną ewakuację. - The people will be quietly asked to evacuate.
Reguła ominięta, dzięki czemu dowiedzieliśmy się, że ludzi się spokojnie poprosi o ewakuację.
No to rozdzielać czy nie? Inaczej: zastanówmy się, jak się zmieni znaczenie zdania, gdy pozmieniamy kolejność jego elementów, bo to język ma służyć nam, nie odwrotnie, natomiast w sytuacjach formalnych wielu sugeruje unikać rozdzielania bezokoliczników, traktując parafrazę jako wentyl bezpieczeństwa przeciw sztywnym purystom.
Należy bezwzględnie stosować ‘whom’ tam, gdzie się da.
Stosować i owszem, ale nie bezwzględnie, chyba że komuś do twarzy z pompatycznym zadęciem. Generalnie reguła jest prosta: o ile zaimek who może stać w funkcji podmiotu i dopełnienia, o tyle zaimek whom jest tylko dopełnieniem.
- Who wrote ‘Northanger Abbey’?
Who stanowi podmiot zdania i zastosowanie whom byłoby błędne. - Who are you talking to?
Zwykłe zdanie cudne w swej prostocie z zaimkiem who w funkcji dopełnienia.
- Whom are you talking to?
Staranne zdanie dla bardziej wtajemniczonych z dopełnieniem w formie whom, ale brzmiące dość staroświecko ze względu na to, że w angielskim nowożytnym mało kto rozpoczyna zdanie od whom. - To whom are you talking?
Z jednej strony ideał gramatycznego piękna, a z drugiej nadto formalny koszmarek z kijem w każdym mniej i bardziej naturalnym otworze ciała. - To who are you talking?
Nasienie szatana złe pod każdym względem, ponieważ zaimek who zwykle nie występuje po przyimkach. Po przyimkach używamy whom właśnie.
Niekiedy zatem whom jest opcjonalne, a czasami stanowi jedyny słuszny wybór. Wszystko zależy od budowy zdania, a więc – niespodzianka! – od kontekstu.
- You gave it to who?!
Źle. Pała. - You gave it to whom?!
Dobrze. Piątka.
Jak widzicie, gramatyka to nader często nie jest wybór zero-jedynkowy. Gramatyka to myślenie i świadome decyzje. Nie opanuje języka na żadnym sensownym, wartym zachodu poziomie ten, kto pomija gramatykę, bo choćby potrójne salto z przysiadem na suficie zrobił, gramatyka wróci i odgryzie mu głupi łeb. Gramatyka to system języka w ujęciu całościowym, a system ten służy komunikacji. Jak i istnieje wiele poziomów komunikacji, tak i gramatyka posiada poziomy, które należy dobrać odpowiednio do kontekstu. Jeśli chcecie sprawdzić, czy nie będziecie mieć niestrawności po tym, jak nakarmiono Was podobnymi mitami o gramatyce języka angielskiego, zajrzyjcie do pierwszej i drugiej części serii.