Kocham odpowiadać na pytania moich uczniów, a moje serce pęka z dumy, gdy widzę, że patrzą krytycznie na to, czego się uczą; że myślą i czują autentyczną potrzebę zrozumienia gramatyki. W związku więc z licznymi pytaniami, na temat których podręczniki zwykle milczą, postanowiłem rozpocząć nową serię wpisów, w których będę się rozprawiał z mitami na temat gramatyki języka angielskiego. To chyba oczywiste, skoro tytuł taki, a nie inny, prawda?
Nie wolno stosować ‘they’ w odniesieniu do osoby w liczbie pojedynczej.
Bzdury, kruwa! Stosuje się i to bardzo często w sytuacjach, w których płeć osoby jest nieznana. Co więcej, zjawisko to nawet określa się mianem singular ‘they’, czyli they w liczbie pojedynczej, i tyczy się ono nie tylko zaimka they, ale i jego pochodnych, np. them, their oraz themselves. Należy jednak zwrócić uwagę na kontekst, ponieważ takie zastosowanie they jest standardowe, ale w sytuacjach nieformalnych.
- Someone’s knocking. I’ll check who they are.
- When I see someone crying, I try to help them.
- I haven’t met Alex Terry yet. What if I don’t like them?
W formalnych sytuacjach preferuje się inne wyrażenia, np. one (krytykowane jednak za zbyt nieosobowe), he or she (krytykowane za niezgrabność), you (krytykowane za potencjalną bezpośredniość i wieloznaczność) lub samo he (krytykowane za seksizm w języku tak neutralnym pod względem płci, jakim jest język angielski). Owszem, niekiedy to całe they brzmi dziwnie, ale sprawa nie jest tak prosta, na jaką wygląda, więc kiedyś do niej wrócę w osobnym artykule. Jeśli jednak temat kogoś zainteresował, póki co zachęcam do lektury artykułu Płeć w języku angielskim: Mr, Ms czy… Mx?.
Słówko ‘data’ występuje jedynie w liczbie mnogiej, więc łączy się tylko z czasownikiem w liczbie mnogiej.
Wierutne kłamstwo, w którego sidła wpadają często i sami rodzimi użytkownicy języka angielskiego. Generalnie jak zwykle chodzi o kontekst, w którym się ma ono pojawić, więc na co dzień data zazwyczaj traktujemy jako rzeczownik niepoliczalny lub w liczbie mnogiej.
- rzeczownik niepoliczalny: The data I sent you was not ready. It needs fixing.
- liczba mnoga: The data I sent you were not ready. They need fixing.
I tyle. Jeśli jednak intrygują Was szczegóły odnośnie tego, jak jest naprawdę, tłumaczę je w tekście Data is czy data are?.
Słówko ‘none’ łączy się tylko z czasownikiem w liczbie pojedynczej.
Kolejny kompleks na punkcie liczby. Ktoś, kto to wymyśla, musi mieć chyba problemy z matematyką! Partykuła none jako taka nie posiada liczby, ale przejmuje ją od rzeczownika, który określa.
- None of the guests have arrived yet.
Tutaj mamy czasownik have w liczbie mnogiej, ponieważ rzeczownik guests posiada liczbę mnogą. - None of the money has been taken.
Tu z kolei czasownik has występuje w liczbie pojedynczej, ponieważ rzeczownik money jest niepoliczalny, a jak rzeczowniki niepoliczalne łączą się z czasownikami w liczbie pojedynczej właśnie.
Istnieje wiele tego typu “rzeczowników-wydmuszek”, które są puste pod względem liczby, dlatego podczas nauki, jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości, zaglądajcie do słowników angielsko-angielskich, bo znajdziecie tam informacje, o których zwykłe podręczniki często milczą. Jeśli chcecie wiedzieć, na co zwrócić uwagę podczas nauki słownictwa, zapoznajcie się z artykułem Słownik to więcej niż słowa, gdzie wszystko szczegółowo tłumaczę na przykładach.
Nie wolno rozpoczynać zdań od spójników.
Na egzaminie pisemnym może i owszem (zresztą podobnie jest w języku polskim), ale na co dzień nie ma w tym nic złego. Co więcej, zmienianie zdań na siłę po to, by przerzucić spójnik gdzieś do środka, odbije się sztuczną, książkową czkawką.
- But if you’ll just listen to me!
But nadaje wypowiedzi dynamiki, kontrastując ją z poprzednim zdaniem. - They’re well off. However, they won’t help you out.
However zgrabnie łączy dwa zdania. - And what if he doesn’t like me?
And sprawia, że zdanie jest naturalnie połączone z tym, co padło wcześniej.
Poza tym warto wiedzieć, że istnieją różne rodzaje spójników i wręcz niekiedy zdanie brzmi ładniej, gdy zaczniemy je od spójnika właśnie. Spójnik spójnikowi nierówny!
Nie powinno się stosować strony biernej ani łączyć jej ze stroną czynną.
Może Was to zdziwi, ale to jest coś, co wielu Brytyjczykom i Amerykanom wpajano już w podstawówce. Nie ma to żadnego uzasadnienia, no może poza jednym: że nauczyciel nie wiedział, o czym mówi. Strona czynna jest w pewnym sensie “silniejsza” od strony biernej, ale są sytuacje, dla których których strona bierna jest wprost idealnie stworzona: gdy wykonawca czynności jest nieznany, nieistotny lub chcemy go pominąć, a także dla podkreślenia i nadania wypowiedzi nieco bardziej formalnego tonu.
- My wallet’s been stolen!
Nie wiem, kto mi zajumał portfel. Na pewno jakiś somebody czy someone, ale to jest nieistotne, skoro i tak nie wiem kto. Ważniejszy jest dla mnie brak portfela. - It’s all been done, no use crying over spilt milk.
Coś się stało i koniec. Nieważne, kto to zrobił, ale to, że jednak zrobił. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. - We are terribly sorry, but some employees will have to be made redundant.
Sprytne użycie strony biernej, dzięki któremu nie mówię, że to ja wywalę na bruk 10 osób. Przerzucam środek ciężkości zdania z wykonawcy czynności (podmiotu) na jej obiekt (dopełnienie). W końcu takie zdanie brzmi bezpieczniej niż Sorry, but I will have to fire some of you. - It was John who was robbed, not Mark.
To Johna okradziono, nie Marka. - It is recommended that the test be a double-blind one.
Ładne, formalne zdanie, która na dodatek zostało połączone z magicznym trybem, o którym przeczytacie w serii Tryb łączący.
Stronę bierną należy umieć wyważyć, ponieważ upychanie jej wszędzie, gdzie się da (a w języku angielskim da się tam, gdzie polskim filozofom się nawet nie śniło), sprawi, że osoba szastająca stroną bierną na lewo i prawo objawi się jako persona cała w pąsach i pretensjach; strona bierna zamiast nadać wypowiedzi naturalności, nada jej pompatycznego wydęcia. Nie ma też żadnego powodu, dla którego nie należałoby łączyć obu stron w ramach jednej pracy, wypowiedzi czy niekiedy nawet i jednego zdania. Wręcz przeciwnie! Kurczowe trzymanie się tylko jednej strony świadczy o ubóstwie językowym.
Kto drąży, nie błądzi, więc pogromców mitów zachęcam do lektury moich pozostałych tekstów poświęconych chybionym koncepcjom: Mity o nauce języka obcego oraz Mity o biegłości językowej.
Też zawsze w szkole miałam problem z tym czy they czy their 😀 ogólnie chyba zacznę tu wpadać w wolnym czasie więcej bo bardzo dużo można sobie rozjaśnić w głowie 🙂 Super!
Miło mi. Zapraszam częściej!
Switna strona, dobra robota, naprawde nie znalazlem lepszego zrodla informacji na temat gramatyki angielskiej. I wysmienicie podane.
Bardzo mi miło! Cieszę się, że mogę pomóc. 🙂
Czy jest mozliwosc zassania tego wszystkiego w formie np pdfa? Chetnie kupie.
Niestety, ale póki co nie, ale myślę o napisaniu e-booka, so stay tuned. 🙂
OK, bede sledzil rozwoj wypadkow 🙂
Nie wiem, w której szkole to występuje, ale najwyraźniej w jakiejś z kiepskim poziomem 😉 Chodzę do klasy dwujęzycznej i NIGDY nie słyszałam o tych ‘regułkach’ itd 😉
Te mity nie pochodzą tylko ze szkół, na dodatek jedynie polskich. To raczej “fakty alternatywne”, które wiele osób (także rodzimych użytkowników języka angielskiego) bezkrytycznie przyjmuje. Zdziwiłabyś się, gdybyś zobaczyła, jakie błędy potrafią popełniać w swych pracach naukowych Brytyjczycy czy Amerykanie!
Co do wykonawcy czynności w stronie biernej, to nie zawsze takie oczywiste. Niektórzy uważają inaczej. Np. Scott Thornbury: https://scottthornbury.wordpress.com/2010/07/18/p-is-for-passive/
Interesting, isn’t it? 🙂
Byłem w lekkim szoku, gdy się o tym dowiedziałem na studiach. 🙂
W moim przykładzie poza stroną bierną zastosowałem zdanie rozszczepione, a tego typu zdania “lubią się” ze stroną bierną i to tak naprawdę one służą podkreśleniu dowolnej części zdania, przerzucając ją, co ciekawe, na początek właśnie. Niemniej zdanie to można zredukować do “John was robbed, not Mark” i wyobrazić sobie intonację, która się pojawi.
Pan Thornbury (swoją drogą cudne nazwisko!) podnosi ważną kwestię zasady ciężkości zdania – the end-weight principle – zgodnie z którą nowe informacje umieszcza się zwykle na koniec. To jednak jedna strona medalu, ponieważ druga mówi o tym, że podmiot zwykle utrzymujemy jak najkrótszy, a dłuższe i “cięższe” elementy przesuwamy na koniec (między innymi właśnie z tego względu angielska strona bierna jest zdecydowanie częściej stosowana niż polska).
Temat akcentowania poszczególnych elementów jest zdecydowanie bardziej skomplikowany, więc i ja musiałem go tutaj w pewien sposób uprościć, pomijając aspekty translatorskie czy ekwiwalencji znaczeniowej między językiem polskim a językiem angielskim.
A co ze słówkiem datum?
We wpisie jest odnośnik do artykułu, w którym opisałem szczegółowo kwestię “data”; znajdziesz tam i informację odnośnie “datum”.
W szkole niestety wpaja się nam wiele nieprawdziwych twierdzeń w imię dość niezrozumiałych dla mnie uproszczeń. Nie wiem, czy wynika to z tego, że uważa się, że uczniowie nie zrozumieliby czegoś bardziej skomplikowanego, czy raczej z tego, że niektórzy nauczyciele sami sobie z pewnymi tematami nie radzą. Efekty są, przynajmniej moim zdaniem, opłakane, bo uczniowie często zaczynają uważać pewne dziedziny nauki za bezsensowne i niepotrzebne. Gdy przestawia nam się gramatykę jako zbiór nie do końca zrozumiałych i oderwanych od rzeczywistości zasad, zaczynamy uważać ją za wroga, a przecież gramatyka to tylko opis języka, który ma za zadanie uprościć nam naukę.
Wiele razy miałam takie przemyślenia także odnośnie do interpunkcji (tak polskiej, jak i angielskiej). Ze szkoły wyniosłam wrażenie, że interpunkcja jest bez sensu i to tylko jakieś przecinki przyklejone do jakichś spójników, które niczemu nie służą. Dopiero po przeczytaniu kilku mądrzejszych książek i artykułów zrozumiałam, że interpunkcja jest naprawdę przydatna i służy przede wszystkim celowi wypowiedzi, a te szkolne zasady są o tylną część ciała potłuc.
A propos zaczynania zdania od spójników, to słyszałam to nie tylko na angielskim. “Nie zaczynaj zdania od więc”. A niby czemu nie?
Istnieje wiele powodów, dla których sytuacja jest taka, a nie inna, ale do najważniejszych zaliczyłbym:
– zbyt liczne klasy, w których nie ma możliwości tłumaczyć wszystkim wszystkiego po kolei (gramatykę trzeba pojąć, nie wykuć),
– w związku z powyższym źle jest zorganizowana nauka (programy w szkołach sprawiają wrażenie, że są dla nauczycieli, by je przerobili, a nie dla uczniów, by faktycznie coś z lekcji wynieśli),
– za mało godzin języka obcego (godzina czy dwie w tygodniu w pełnej klasie, gdzie nie ma się nawet okazji wykazać, to kpina, strata czasu i pieniędzy),
– złe podejście do języków i niezrozumienie procesu nauki (zredukowanie gramatyki, nieuczenie wymowy, nieumiejętność stawiania realnych celów),
– niechęć samych uczniów i przerzucenie na nauczycieli odpowiedzialności za niepowodzenie uczniów (ludzie często nie mają poczucia, że uczą się tylko dla siebie, a nie dla nauczyciela, rodzica czy szefa),
– niekompetencja nauczycieli (niektórzy nie mają nawet dyplomu filologa).
Nauka języka obcego to nie jest coś nieludzkiego. Trzeba jednak poważnie podejść do tematu, sumiennie oraz regularnie pracować, wziąć odpowiedzialność za swoją naukę i skupić się na sobie, a nie na pretensjach do całego świata, że angielski komuś nie wchodzi, bo ten język jest za trudny, głupi czy śmierdzi.
super artykuł, będę zaglądać tu częściej.
Może, tak jak podsunęła pani Magda, coś o interpunkcji w języku angielskim? Chetnie bym przeczytała i mysle ze nie tylko ja 🙂
Tak, mam taki tekst w planach.